n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, stycznia 28, 2007

SZTUKA KLUSKANIA


z ilustracjamy

w rozmowie z nowa polka w singapurze zazartowalem
"zaaklimatyzujesz sie, gdy zauwazysz,
ze posilek byl niepelny bo nie bylo w nim ryzu"
"e tam" odpowiedziala "ja moge ryzu nie jesc...
co drugi dzien przeciez moge zrec kluski"

w szermierce na slowa ta pani nie dala sie w kozi rog wpedzic.
ja sie ciesze,
przynajmniej nie bede musial jej tlumaczyc co z czym sie je.

wam natomiast opowiem.

kluski (wynalazek azjatycki do konsumpcji na miejscu y na wynos)
znane sa w trzech podstawowych wariantach.

"mokre"
gotowane i podawane w cienkim rosolku (lub gienstym curry, lecz rzadziej)

"suche"
znaczy podawane po ugotowaniu na talerzu jak spagetti z dodatkami lub bez

"smazone"
smazone sa warzywa i miesne dodatki
a gotowane kluchy wrzucane w polowie lub pod koniec i z sosem na patelni laczone

tu male postskryptum - w koncu zrozumialem jak robi sie smazony bihun.
znaczy - vermicelli ryzowe na sposob fucienski.
bo usilowac - usilowalem od lat.
jeno mi sie skundlaly na patelni w breje.
a wydawalo mi sie, ze wszystko dobrze robilem.
dzis po weryfikacji dziele sie doswiadczeniem.

kluski ryzowe NAMOCZYC w letniej wodzie minut dziesiec-pietnascie.
namaczalem.
dobrze.

na patelni rozgrzanej jak kuba wyspa jak wulkan goraca wlac dwie,
trzy lychy oleju.
wlewalem.
dobrze.

poszatkowany swiezy imbir, czosnek w ilosciach komercjalnych i czili dodac.
dodawalem.
dobrze.

jak sie ma - blaczan dodac. i pieprz. bialy.
jak kto moze strzymac ten aromat.
dodawalem.
jak wyzej.

poszatkowanej kapusty lisci pare wrzucic.
marchewki w slupki krojonej.
czarnogrzybia mung.
dziurke w srodku patelni wolna zrobic. jajo wbic.
zamiendlic na sztywno.
jak wyzej.
jak wyzej.

kielki dodac.
dodawalam.
cacy.

i w tym miejscu popelnialem WIELKA pomylke.
dodawalem kluchy na goraca patelnie.
nie dodawac.
ogien ZREDUKOWAC do minimumu.
wlac pare lyzek sojowego sosu z gatunkow wodnistych.
dolac pare lyzek wody.
na przestudzona lekko patelnie dodac kluchy teraz dopiero.

mozna tez dodac ciemnego sosu sojowego, z gatunku slodkawych.
mieszac, uwazajac by za gorace i za SUCHE nie bylo.
zamieszac na woku razy pare by sos rozprowadzic po wsiem rowno - i juz.



podawac z smazonym jajem, kielbaska tajwanska lub spamem smazonym
no i sambalem pikantnym.

ot i sekret caly.
lecz to dygresja jeno.

dzis o mokrych kluchach bedzie,
wybieram wietnamskie kluski ryzowe z plasterkami rybnego ciasta


wyglada to nieco jak singapurska laksa, lecz na tym podobienstwa sie koncza.

nie o smaku jednak byc mialo - ten ciekawskim opisze krotko.
po dodaniu listkow, kielkow, czili i lemonki


zupa zaczyna wygladac bardziej na taksjie kluski niz singapurski przeboj lata.

zamiendlam i widze,
tam gdzie laksa wabi gestoscia i aromatami kokosowego curry
ta tu konkokcja jest rzadka i pachnie sosem rybnym i ananasem.
i smakuje po tajsku delikatnym melanzem pikantnosci i slodyczy.
no i ryby.

zaczyna sie niezle.


co bardziej dociekliwy czytelnik zauwazy jeszcze naczynko z puree z czili
na ktorym leza sobie palki.
jest jeszcze i lyzka, jeno sie w kadrze nie zmiescila.
wezcie to na wiare.

podobnie jak to, ze kluski te, tez niezle.
letko al dente, letko sprezyste ryzowa elastycznoscia
wysmykuja sie spod palek - jak to te ryzowe maja w zwyczaju...

tymczasem jednak mialo by o sawuarze.
no bo... jak to sie je.

je sie paleczkami.
choc wielu znajomych (tu i nie tu) daje sobie rade nimi
(zazwyczaj dumnie podnoszac czolo
i przeplatajac tlumaczenie dumnymi "acha",
"hopla" i od czasu do czasu "ojejeku")
to sama sztuka capania bylejakiego patykami to nie do konca to.

pare uwag generalnych:

patykow sie nie krzyzuje.
nie trzyma sie ich za blisko zadnego z koncow
ot tak 2/3 szczuplego konca powinno byc widoczne.
gdy trzymalem je zbyt blisko pupy strony
zwrocono mi uwage, ze tak postepuja osoby ozieble i nietowarzyskie.
trzymanie zbyt blsko konca cienkiego swiadczy li tylko o braku umiejetnosci.

uczty azjatyckie zazwyczaj podawane sa malymi porcjami przy okraglym stole.
nie przesuwa sie patykami talerzykow czy miseczek w te i nazad.
stoly na ogol maja kreciolek na ktorym dania sa ustawiane,
kreci sie nim (zgodnie z kierunkiem wskazowek zegara)
az pokarm jak tramwaj pod nos podjedzie.
jesli kreciolka brak - miseczki podaje i przesuwa po stole sie rekami.
w dobrym tonie jest ofiarowanie potraw innym zanim sie dziargnie cos dla siebie.
gdy jest sie z osoba godna szacunku - usluguje jej sie przez nakladanie jej na talerz
a czasem nawet ofiaruje sie potrawy prosto do ust.

(jest taka restauracja na trzeciej obwodnicy w pekinie,
gdzie kaczke pekinska serwantki zawiaja sprawnie paleczkami
w omleciki plaskie i podaja klientom do ust... z usmiechem)

szalenie wazne jest okazywanie wlasnej wstrzemiezliwosci
i zostawianie chocby odrobiny na wspolnym polmisku - dla innych.
z wlasnego talerza czy miseczki natomiast powinno zniknac kazde ziarnko ryzu.

co do klusek zupnych... je sie je tak:


najsampierw
sie podnosi paleczkami kluskow marna przygarsc i trzymajac w powietrzu wysoko
lagodnie, ruchem okreznym na lyzeczke je opuszczac, na ksztalt slimaka je zwiajac.


listkiem zielonym a kilkoma palkami kielka czy inszej zielenizny je przyozdabiamy


kawalek ryby czym predzej na to kladniemy


rybiom bladosc zamazujemy paroma kroplami puree z czili


dla smaku dodac jeszcze pare z zupy wylowionych plasterkow zywej papryczki.

tak wybudowana konstrukcje przytrzymuje sie paleczkami z gory
a calosc pod powierzchnie jak splawik zanurza.
(tego nie fotografuje, bo wykonywa sie to oburacz)
to kluski lekko przestygle znow grzeje
i spod lyzki mila ciecza wypelnia.

wiecej robic nie trzeba juz nic - tylko lykac
i wzdychac z rozkoszy.



a gdy kluch zabraknie?


zupe pogardliwie zostawiamy niedojedzona.
chocby nie wiem jak nam bylo jej zal.

Etykiety:

MODLITWA DO ALLAHA

"pomodl sie za mnie" mowi mi z usmiechem.


w jego oczach, w jego lekko zazenowanym usmiechu jest ta sama bezradna szczerosc jaka mial moj bohater z lat dziecinnych gdy prosil by narysowac mu baranka.

stoje i poruszyc sie boje, by go nie sploszyc. nie wiem za bardzo jak ma na imie, nie do konca rozumiem jego z hinduska bulgotliwy pidzyn. wiem jedno, facet znalazl moj protfel i cala noc sie modlil by mnie znalezc, wlasnosc oddac, oszczedzic mi klopotu z odnawianiem prawa jazdy, auswajsu, kart kredytowych, ubezpieczenia, kart restauracyjnych, odszukiwania kontaktow ze zgubionych wizytowek, utraty malajskich ryngitow i singapurskich talarow... i o spokoj mego umyslu sie modlil, by nie spotkala go nagana w przypadku gdyby jednak cos z portfela zniknelo.

stoje jak wmurowany, choc przeciez oczekiwalem, ze portfel sie znajdzie. ostatnia dekada nauczyla mnie, ze Singapur jest miejscem idealnym do portfeli gubienia... i odzyskiwania.

tylko, ze do tej pory te dwa co zgubilem wrocily wypatroszone z gotowki, ba, nawet z miesiecznego biletu na tramwaj. tym razem... nic wlasnie. stoje wybaluszajac galy, bo nie tylko gosc dorecza mi go z usmiechem do rak wlasnych, nie tylko nie brak tam nic ale jeszcze podejrzewam, ze od siebie dolozyl ze 20 centow.

cofa sie i od wziecia znaleznego wymawia.

przygotowalem sie na cos innego, dwie stowy mientolilem w reku z lekka sie bojac, ze to za malo. choc wiem, ze robotnicy budowlani nie trafiaja wiecej niz osiemsta na miesiac, to nie chcialbym przeciez obrazic...

tymczasem nic wlasnie.
cofa sie, o modlitwe prosi, serca dotyka w gescie pozdrowienia i serdecznie usmiecha.
pytam czy nie odwiezc go do domu.

"mieszkam w meczecie"

wiem skondinond, ze meczety sprawuja role hoteli dla pielgrzymow i biednych.
"nie pracujesz?" pytam.
"nie, jade do domu, do Bangladeszu za dwa miesiace, a teraz jestem bez pracy".

pytam, czy poszukac mu czego.
na to - i owszem pozwala. dojezdzamy do meczetu. daje mu wizytowke, obiecuje sie porozgladac.
wizytowke przyjmuje. mysle - acha, lody przelamane...
wyciagam zwitek banknotow i usiluje wcisnac raz jeszcze.

"nie, naprawde, boss, prosze, mi wystarczy, ze sie cieszysz.
wiec prosze, pomodl sie do Allaha za mnie, tak bedzie najlepiej".

wracam do biura w rozterce.

radosc ze spotkania czlowieka,
ktoremu spontaniczne akty dobroci sprawiaja wieksza radosc niz forsa.
smutek, bo nie dalem rady mu sie zrewanzowac.
usiluje sie skoncentrowac na malowaniu kredkami, ale mi nie idzie.

wieczorem zamiast na browar zajezdzam z fasonem na Clementi.
do meczetu.
z torbami.
w torbach ostroznie wybrane produkty ze sklepu.
ostroznie, bo przeciez nie kupie im szynki.
na kazdym opakowaniu znaczek potwierdzajacy ich halalnosc.

zbiegiem okoliczosci w meczetu drzwiach stoi on.
juz wiem jak ma na imie - Ahab.
i znow usmiechy

choc wodz meczetu na mnie okiem kosym patrzy wietrzc podstep,
torby oglada podejrzliwie...
sytuacja jednak szybko sie wyjasnia a usciskom rak nie ma konca...
to jednak - znow to nie do konca to o co Ahabowi chodzilo.

ale jak ja, rzymski katolik, polak, mam sie modlic do Allaha?
bog by mnie pokaral.

to znaczy... tak mi sie wydawalo do niedawna,
bo w ostanich paru latach te reguly gry sie jakos nagle pozmienialy.
i mieso w piatki juz mozna, i winko na wigilie.
nie wspomne juz o tym co wolno biskupom i arcy,
co by nie wyprawiali i tak do nieba pojda.

ale... czy opinia tych panow mnie obchodzi?

polakiem jestem...
jakis instynkt stadny mnie przecie obowiazuje, conie?
tymczasem polacy, antykomunisci i prawicowcy na dodatek,
dzis ramie w ramie z amerykany wojne z Allahem prowadza.

to im sie pewnie nie spodoba.

dekad temu pare ucisnieni wojownicy solidarnosci
dzis z zajadloscia strone judeo-amerykanskiej kliki biora.
kraj za krajem na Bliskim Wschodzie pod but brac radzi.
wyjebanie prawie miliona irackich kobiet,
rolnikow i ich dzieci w kosmos nie spedza im snu z powiek.

odurzeni zapachem krwi gotowi sa odzegnac sie od kazdego,
kto rozumem czy dobrym smakiem powodowan,
od rzezi, tortur, gwaltu i lupiezy na Bliskim Wschodzie odwiesc ich usiluje.

wczoraj to przeciez Galba orzekl bez sadu,
ze polak aresztowany gdy posadzono go o konszachty z Al-qaedom to nie polak tylko
terrorystyczne pomiotlo bez narodowosci
i won z nim.

Galbie rozum pomieszalo i nie rozeznaje co zrobilby czlek prawy
a co zrobilby na przyklad dzierzynski w jego sytuacji.
no, i co on sobie o mnie pomysli, paszport mi odbierze?

pierdole to.

MOJ bog jest madrzejszy od boga dziwiszow i czajkowskich.
MOJA ojczyzna nie jest ojczyzna mordercow, faszystow i komuchow.

wchodze do meczetu i modle sie za Ahaba.

Etykiety: