n0str0m0

tr.pikaNTnie

sobota, marca 03, 2007

LEMONIADA

W PUSZCE

"ilekroc rzucilem palenie, tylekroc trafial mnie w nozdrza okrutny odor ludzkiego ciala. by calkiem nie odseparowac sie od reszty spoleczenstwa zaczalem odpalac jednego peta od drugiego" powiedzial kiedys FZ.

wiem o co chodzi.

rzucilem mieso i POCZULEM SMROD. nie miesa tylko. wszystkiego. zmysly bowiem wyostrzaja sie paskudnie. dzis moglbym robic za gurmanda jakiego, z wielka precyzja opisujacego smak wody we wodzie.

to ma swoje dobre strony poniekad. lecz komus widocznie rozchodzi sie o to by one mi nie przeslonily. w zwiazku z czym musialem zrezygnowac z wiekszosci zarcia ulicznego w mojej gastronomicznej mekce i zaczac gotowac samemu. zgroza. ale co robic, gdy nie tylko do sklepu spozywczego wejsc (smrod!) nie mozna ale zwykle ciastka lajnem zalatuja?

mozna jesc w malej indii. hinduskie jedzenie bowiem jest generalnie zgodne z podniebieniem wegetariana. droga do nich daleka i ludem nieswiezym gesta, zamiast tego zaczalem gotowac w domu - i w tornister pakowac. a co. proste, pozyteczne a na dodatek jakze przyjemne!

co nie smierdzi? jablko.
dalej wiec ciac, szatkowac i futrowac sie mangami z pomelo...
bylo dobrze, ale...

po tygodniu znudzilem sie salatkami owocowymi. za proste sa a ja od gotowania jako czynnosci uzalezniony jestem. wiec grochowki soczewicowe i wszelakie gotowac zaczalem bazujac na recepturze dhalowej.


sa swietne...

lecz to malo! brak mi bowiem chemii, fermentacji i fajerwerkow. w zwiazku z czym wykompinowalem, ze zrobie sloiczek lemon czutneja. takiego co go mozna i na kanapke i do ryzu i do jogurtu dodac... od slowa do czynu - oto co sie stalo:

kupilem kilo cytryn


wyzmnalem z nich sok i posolilem


palca wsadzam, slonosc z kwasem celebruje
...i natychmiast czuje potrzebe chlusniecia kielona tequili.
lub dwu.

a skorke pocwiartowalem grzecznie


i to wszystko.


to znaczy to wszystko w sloik i na tydzien na parapet, na sloneczko.
i co dzien z raz zamiachac. niech sie przezre.

po tygodniu wyglada to tak:


i to juz jest polowa sukcesu.

bo jeszcze zaraz cukier w to sypie.


ot... nie mierzac - gdzies tyle.

co by tu jeszcze?
pieprze to.


pieprzem takim...


siakim...


i piekielnym.
czili padi sie nazywa.
mniam.

no i iiiiii...mbirze to jeszcze.

a ze to jeszcze malo, to i kardamonie to na dodatek:


ok, jak dopatrzyliscie sie tam czarnego pieprzu i seczuanskiego tez - to znaczy nie potrzebujecie okularow (jeszcze). bo jest. jak rowniez gozdzik jaki sie tam znalazl, lecz ostroznie, nie chce bowiem przycmic cytrynowisci zaslonionej aromatami zbyt mocnymi.

rzne wszystko jak leci, mieszam i puszkuje.


znow na polke to trafia, na tydzien.
cierpliwy jestem.

tydzien mija...
WTEM!

wyciagam wszystko ze sloja, smyrgam na patelnie.

i pakuje na wieki we weki.


a... zapominalbym.

powiedziec wam jak smakuje?
moj wrzask sluchac bylo na clementi.
a to ode mnie jest daleko.

MORDERCZY czutnej.
ale jak umierac, to tylko od niego.

polecam!