n0str0m0

tr.pikaNTnie

czwartek, marca 27, 2008

CO TAM PANIE W POLITYCE

zmysly me z niedowierzaniem dostrzegly akcje mlodziezy zaangazowanej, zatytulowana "rozolimpiaczanie chin". moja kopalnia wiedzy, salon24 zamienil sie w sterowana skrzynke kontaktowa dynamitardow sklonnych odsylac chinczykom podkoszulki tamze wyprodukowane. 

dlaczego?

nie bardzo sami wiedza, lecz nagle postanowili doszczesliwic chiny i wyzwolic tybet. abstrahuje od sensownosci akcji tych, kazdy ma prawo osmieszac sie jak chce. przypomniec jednak tym, ktorzy nie do konca zmysly postradali, ze chiny liberalizacje zawdzieczaja wlasnie tym podkoszulkom.  i ze chiny dzis odbiegaja od stereotypow utrwalanych przez propagandzistow w stylu Igora Janke. 

glos moj naprzeciw wyjacego tlumu wyzwalaczy naprawialskich niknie, posluze sie wiec glosem chinki spotkanej w pociagu relacji Pekin-Szanghaj.

stoimy z janem w korytarzu wagonu sypialnego. 

- widziales kibel?
- widzialem. a umywalnie widziales? 
- no.
- szok, conie?
- no. laboratoryjnie czysta stal nierdzewna i zapach konwalii. szok.
- zdroweczko.
- zdrowko.

popijamy lokalnego browarka, nie zadne tam eksportowe tsingtao ale beijing lager. zupelnie. nawet bardzo zupelnie. i schlodzone jak trzeba. 

- bo my w samonajlepszej klasie jestesmy. 
- innych klas nie widziales?
- nie.
- takie same. narodu wiecej, ale czystosc jest.
- no ale smierdzi.
- z przedzialu a nie z kibla. i nie smierdzi im spod pach a z talerzy.
- no to... aby nam sie.
- aby.

chinskie zarcie z delikatna wonia ma tyle wspolnego co ameba ze skokiem o tyczce. ale... "idzie przywyc" do tego stopnia idzie, ze  z janem zaopatrujemy sie w harbinska kielbase (ktora zawdzieczaja polskim inzynierom kolei transsyberyjskiej) gotowane jajka herbaciane i lokalna wutkie. kielbasa czosnkowa, jaja smierdza a od wutki zwanej argotluwkom (z czerwona gwiazdka) zajezdza salzajerem. i to jeszcze przed otwarciem flaszki. 

taki lokalny rarytas.

- wiesz o ktorej dojedziemy do szanghaju?
- nie, zaraz zapytamy kontrolerki. siaucie, chuocze... dao... cai... nejga szang...
- the train will arrive at six twenty seven in the morning. have a nice trip.
- ... senk ju. widzisz jan, bedziemy o szostej dwadziescia siedem. 
- ty jej tak na slowo uwierzyles?
- co mialem nie uwierzyc? tu pociagi przychodza na czas.
- jak u mussoliniego.
- nie. tam zaczynal sie faszystowski zamordyzm. tu sie konczy.
- ale kontrolerka pewnie z kagiebe, bo po angielsku gada.
- kontrolerka jest jak najbardziej z kagiebe, bo tu wszyscy sa. ale najprawdopodobniej nauczyla sie angielskiego sama z siebie w prywatnej szkole, jak miliony zwyklech kitajcow. wiesz jaki to intratny biznes tutaj? 

uprzedzam fakty po raz pierwszy. pociag przyjechal do szanghaju i zatrzymal sie na peronie o szostej dwadziescia siedem.

uprzedzam fakty po raz drugi. kultura donosu spolecznego jest w chinach zakorzeniona glebiej niz komunizm. 

- zdrowko.
- zdrowko.

w korytarzu umieraja bakterie. deznfekujemy sie bajdziolem (z czerwona gwiazdka), kazdy z nas ma malutka piersiowke. i wystarczy. wiecej nie jestemy w stanie scierpiec. drzwi przedzialu obok otwieraja sie, wychodzi z nich dostojna dama. nosi sie elegancko, zadnych tam podwojnych ponczoch, zadnych rudych wlosow, dyskretny makijaz, smugi siwizny znikaja w grzcznie ulozonym koku. no i jak tu takiej zaoferowac piwo? flaszki z "bialym winem" (bo tak wutkie nazywaja kitajce) laduja w kieszeniach. salzajer jednak nadal w oczy szczypie. trudno.

- helou.
- helou.
- pani pozwoli, jan.
- nostromo.
- xiaolin, bardzo mi przyjemnie.
- pani do szanghaju?

zasuwamy klasycznym sawuarwiwrem. rozmowa od podrozy do pogody, od pogody do chinskiej kuchni, od kuchni... od kuchni zawsze najlepiej do polityki sie zabrac.

- pani bardzo ladnie mowi po angielsku.
- nie powinno to panow dziwic, przyjechalam tu z ameryki. 
- no prosze, my w pewnym sensie rowniez, kolega ma paszport sasiadow a ja jestem amerykanem - oznajmia z duma jan - to znakiem tego jestesmy wszyscy z tego samego kontynentu.
- ja czuje sie chinka. wyjechalam jako dziecko, moi rodzice byli profesorami na uniwersytecie w pekinie. przyszla rewolucja i stracili prace. ojciec dostal nakaz pracy resocjalizacyjnej. wiecej go nie widzialam. matka wyla z bolu kilka lat a potem poplenila samobojstwo, krewni pomogli mi dostac sie do hongkongu, tam tez mialam rodzine. z nimi pojechalam do usa. jestem biochemikiem i pracuje dla firmy farmakologicznej, mamy tu filie. 
- musialo byc pani trudno wracac tu, do chin?
- nie tak bardzo. placa lepsza, zycie tansze. owszem, czuje sie nieco ponad prawem z paszportem amerykanskim, ale pod wieloma wzgledami jest mi tu lepiej niz tam. zreszta, nawet z paszportem chinskim nie jest dzis tak zle, dziesiatki krajow otwieraja droge do podrozy bezwizowych...
- fakt, singapur...
- nie tylko singapur. ale i to nie jest wazne, wize zawsze mozna dostac. wazny jest paszport. to zalezy od wladz w peknie, niegdys niedostepny, dzis jest powszechny, liberalizuje sie wszystko, lacznie z prawem do swobodnej podrozy. po drugie, sluzba zdrowia jest tu lepsza niz tam, bezpieczenstwo osobiste bez porownania...
- tylko ten ruch samochodowy w pekinie, te korki i rozjezdzanie na pasach...

smiejemy sie razem jak z dowcipu. chinskie drogi to koszmar na kolkach.

- fakt. tego bez radykalnej zmiany przezyc sie nie da.

uprzedzam fakty po raz trzeci. pekin dodal w przeciagu ostatnich czterech lat dziesiatki kilometrow linii metra. ciagle jeszcze daleki od perfekcji system ma obecnie okolo 140 kilometrow a do 2015 bedzie ich 500. dla porownania metro paryskie ma 213 km a warszawskie ma ich 18.

- a cala reszta? pani wybaczy osobiste pytania, ale ja mam problem z ulozeniem sobie zycia w chinach, a przeciez ksenofobem nie jestem. pomimo, ze mieszkalem w singapurze lat wiele to co widze tu szokuje mnie, napawa niesmakiem a czasem po prostu drazni. a pani przeciez ma tak brutalna przeszlosc... 
- nostromo!
- nie, nie, niech sie panowie nie kryguja. fakt, ze panu jest trudno zrozumiec tutejsza kulture, czy jak moze pan mysli, jej brak, to nie jest nic nowego. mnie oczywscie mecza koszmary z dziecinstwa. ale to jest chinska przeszlosc i nic na to nie poradze. wie pan, ja nawet malo o tym mysle, bo to jest ta roznica pomiedzy naszymi kulturami, my nie koncentrujemy sie na przeszlosci w sposob analityczny czy tez rozwazajac mozliwe alternatywy. nie spedzamy dni i godzin na rozdrapywaniu ran, nie myslimy co by bylo, gdyby costam a moze cos innego. moi rodzice sa ofiarami? tak. ja dzis jestem tu wsrod swoich? tak. bylo zle? tak. jest dobrze...
- no wlasnie... jest?
- nostromo!
- alez oczywiscie, ze jest dobrze. panowie pewnie znaja realia duzych miast tylko. 
- alez skad. znam rowniez i wies.
- widzial pan glodujacych? odpowiem sama. nie, dzis caly kraj zyje w dostatku, wiec nie widzial pan. natomiast widzial pan pola obsiane po horyzont. widzial pan rolnikow grajacych w szachy. widzial pan ludzi sytych i dobrze ubranych. to sa realia chin. a na dodatek widzial pan miasta z pieknymi ulicami, nowoczesnymi budynkami i modnie ubranym tlumem. widzial pan setki tysiecy, miliony pracujacych urzdnikow, specjalistow, profesjonalistow i chlopcow na posylki - zarabiajacych lepiej niz jakiekolwiek pokolenie przed nimi. widzial pan zadowolonych staruszkow cwiczacych rano w parku. widzial pan beztrosko plotkujace babcie z wozkami na spacerze. rozesmiana mlodziez z najnowszymi gadrzetami w reku, w eleganckich samochodach...
- w korku nieziemskim - dodaje z przekora - tak, tak... ma pani racje. oczywiscie widzialem rolnikow sytych. i widzialem modny tlum, ale i widzialem szalonych przedstawicieli rzadu...
- nostromo!
- ktorzy trwonili miliony dolarow na budowanie pomnikow ku ich czci...
- nostromo!!!
- wladcow autokratycznych z jedyna legitymacja na nieomylnosc...
- nostromo!!!!!
- namaszczonych wieloletnia wysluga partii komu...
- NOSTROMO!!!!
- CO?
- wiesz... zesikalem sie w spodnie i stoje przed wami w mokrych gaciach. od tego piwa niewatpliwie. nie widzisz?

od strony damy dochodzi prychniecie. xiaolin odwraca sie i niknie w przedziale. zostajemy na korytarzu, dwaj naprawiacze chin. obaj trafieni, jeden niezatopiony.

obszczymurkom dedykuje:
chinczycy trzymaja sie...
abysmy i my tak potrafili.