n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, stycznia 28, 2007

MODLITWA DO ALLAHA

"pomodl sie za mnie" mowi mi z usmiechem.


w jego oczach, w jego lekko zazenowanym usmiechu jest ta sama bezradna szczerosc jaka mial moj bohater z lat dziecinnych gdy prosil by narysowac mu baranka.

stoje i poruszyc sie boje, by go nie sploszyc. nie wiem za bardzo jak ma na imie, nie do konca rozumiem jego z hinduska bulgotliwy pidzyn. wiem jedno, facet znalazl moj protfel i cala noc sie modlil by mnie znalezc, wlasnosc oddac, oszczedzic mi klopotu z odnawianiem prawa jazdy, auswajsu, kart kredytowych, ubezpieczenia, kart restauracyjnych, odszukiwania kontaktow ze zgubionych wizytowek, utraty malajskich ryngitow i singapurskich talarow... i o spokoj mego umyslu sie modlil, by nie spotkala go nagana w przypadku gdyby jednak cos z portfela zniknelo.

stoje jak wmurowany, choc przeciez oczekiwalem, ze portfel sie znajdzie. ostatnia dekada nauczyla mnie, ze Singapur jest miejscem idealnym do portfeli gubienia... i odzyskiwania.

tylko, ze do tej pory te dwa co zgubilem wrocily wypatroszone z gotowki, ba, nawet z miesiecznego biletu na tramwaj. tym razem... nic wlasnie. stoje wybaluszajac galy, bo nie tylko gosc dorecza mi go z usmiechem do rak wlasnych, nie tylko nie brak tam nic ale jeszcze podejrzewam, ze od siebie dolozyl ze 20 centow.

cofa sie i od wziecia znaleznego wymawia.

przygotowalem sie na cos innego, dwie stowy mientolilem w reku z lekka sie bojac, ze to za malo. choc wiem, ze robotnicy budowlani nie trafiaja wiecej niz osiemsta na miesiac, to nie chcialbym przeciez obrazic...

tymczasem nic wlasnie.
cofa sie, o modlitwe prosi, serca dotyka w gescie pozdrowienia i serdecznie usmiecha.
pytam czy nie odwiezc go do domu.

"mieszkam w meczecie"

wiem skondinond, ze meczety sprawuja role hoteli dla pielgrzymow i biednych.
"nie pracujesz?" pytam.
"nie, jade do domu, do Bangladeszu za dwa miesiace, a teraz jestem bez pracy".

pytam, czy poszukac mu czego.
na to - i owszem pozwala. dojezdzamy do meczetu. daje mu wizytowke, obiecuje sie porozgladac.
wizytowke przyjmuje. mysle - acha, lody przelamane...
wyciagam zwitek banknotow i usiluje wcisnac raz jeszcze.

"nie, naprawde, boss, prosze, mi wystarczy, ze sie cieszysz.
wiec prosze, pomodl sie do Allaha za mnie, tak bedzie najlepiej".

wracam do biura w rozterce.

radosc ze spotkania czlowieka,
ktoremu spontaniczne akty dobroci sprawiaja wieksza radosc niz forsa.
smutek, bo nie dalem rady mu sie zrewanzowac.
usiluje sie skoncentrowac na malowaniu kredkami, ale mi nie idzie.

wieczorem zamiast na browar zajezdzam z fasonem na Clementi.
do meczetu.
z torbami.
w torbach ostroznie wybrane produkty ze sklepu.
ostroznie, bo przeciez nie kupie im szynki.
na kazdym opakowaniu znaczek potwierdzajacy ich halalnosc.

zbiegiem okoliczosci w meczetu drzwiach stoi on.
juz wiem jak ma na imie - Ahab.
i znow usmiechy

choc wodz meczetu na mnie okiem kosym patrzy wietrzc podstep,
torby oglada podejrzliwie...
sytuacja jednak szybko sie wyjasnia a usciskom rak nie ma konca...
to jednak - znow to nie do konca to o co Ahabowi chodzilo.

ale jak ja, rzymski katolik, polak, mam sie modlic do Allaha?
bog by mnie pokaral.

to znaczy... tak mi sie wydawalo do niedawna,
bo w ostanich paru latach te reguly gry sie jakos nagle pozmienialy.
i mieso w piatki juz mozna, i winko na wigilie.
nie wspomne juz o tym co wolno biskupom i arcy,
co by nie wyprawiali i tak do nieba pojda.

ale... czy opinia tych panow mnie obchodzi?

polakiem jestem...
jakis instynkt stadny mnie przecie obowiazuje, conie?
tymczasem polacy, antykomunisci i prawicowcy na dodatek,
dzis ramie w ramie z amerykany wojne z Allahem prowadza.

to im sie pewnie nie spodoba.

dekad temu pare ucisnieni wojownicy solidarnosci
dzis z zajadloscia strone judeo-amerykanskiej kliki biora.
kraj za krajem na Bliskim Wschodzie pod but brac radzi.
wyjebanie prawie miliona irackich kobiet,
rolnikow i ich dzieci w kosmos nie spedza im snu z powiek.

odurzeni zapachem krwi gotowi sa odzegnac sie od kazdego,
kto rozumem czy dobrym smakiem powodowan,
od rzezi, tortur, gwaltu i lupiezy na Bliskim Wschodzie odwiesc ich usiluje.

wczoraj to przeciez Galba orzekl bez sadu,
ze polak aresztowany gdy posadzono go o konszachty z Al-qaedom to nie polak tylko
terrorystyczne pomiotlo bez narodowosci
i won z nim.

Galbie rozum pomieszalo i nie rozeznaje co zrobilby czlek prawy
a co zrobilby na przyklad dzierzynski w jego sytuacji.
no, i co on sobie o mnie pomysli, paszport mi odbierze?

pierdole to.

MOJ bog jest madrzejszy od boga dziwiszow i czajkowskich.
MOJA ojczyzna nie jest ojczyzna mordercow, faszystow i komuchow.

wchodze do meczetu i modle sie za Ahaba.

Etykiety:

2 Comments:

At 1/28/2007 7:25 PM, Anonymous Anonimowy said...

To chyba najlepszy wpis, jaki udało mi się przeczytać na całej chmarze blogów od dobrych paru lat. Jestem pod wrażeniem. Na Pana miejscu nie ferowałbym jednak tak łatwo wyroków- Pana przyjaciel jest tym muzułumaninem,który postępuje według Koranu troche w inny sposób, niz facet wjeżdżający ciężarówką pełną materiałów wybuchowych w tłum ludzi- właśnie takich jak Pana przyjaciel. Podał Pan przykłady skrajne, z jedenj strony jego niesamowita uprzejmość i, hm, miłość dla bliźniego, z drugiej strony taki Czajkowski.
Z drugiej jednak strony rozumiem pana ostrość wypowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie
czester

 
At 1/28/2007 7:44 PM, Blogger n0str0m0 said...

dziekuje.

postskriptum do mojego postu dopisalo zycie. w biurze przesmiewki, jeden z architektow pokazuje krotki skecz-humoreske z lotniska. celniczka oglada paszport mlodego mezczyzny i kreci glowa. mezczyzna zaklada okulary by wygladac jak na zdjeciu. ciagle nic. dokleja wasy, wklada na glowe arafatke. blizej jakby - ale jeszcze nie do konca. wyciaga pistolet maszynowy z torby i pozuje z usmiechem i pacami rozcapierzonymi w wiktorii znak. pani w koncu go poznaje.

patrze na goscia i mowie, a kto nakreci film o tym co mi sie wlasnie przydazylo?

gosc spuszcza wzrok i mowi, no tak.
zrozumial.

pozdrawiam serdecznie,
n.

 

Prześlij komentarz

<< Home