n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, lutego 03, 2008

NADCHODZI ROK SZCZURA

jeszcze tydzien do oficjalnej wieczerzy w domowych pieleszach, jeszcze tydzien do kanonady petard (wszedzie poza singapurem, tu na nie jest szlaban... i dobrze, bo przynajmniej mozna sie wyspac) jeszcze dluga chwila wytchnienia zanim tlum festynu spragniony rzuci sie do chinatown...

czasu jeszcze sporo, ale... dzielnica chinska to nie Polska przed Euro2012, o czym przekonuje sie duczessa z subtelnym (czyli odlowiona w singapurskiej zupie naszoklasowa przyjazn - z mezem), tu wszyscy juz sa na okolicznosc obchodow przygotowani wspaniale.

stoja (duczessa + ogon) przed wejsciem do mojego biura
- o popatrz! mandarynki...

- ale ladne, to tak na chinski nowy rok, tak? ma to jakies tradycyjne znaczenie?
- ma. sa w kolorze zlota.
- i to ma cos wrozyc, lub z czym kojarzyc?
- tak. 
- ?
- ze zlotem.

chinczycy rozczarowuja ja pragmatyzmem. coz, ja kiedys tez wierzylem w gleboka madrosc orientalnych spadkobiercow doktora Pai-Chi-Wo.

w 1994 roku zaproszony zostalem na pierwszy chinski nowy rok do drzonniego. kupilem takie wlasnie w doniczce (po czym zostalem przez wszystkich obsmiany). w odwiedziny bowiem idzie sie z dwoma mandarynkami w lapce, zyczy nowego roku i pomyslnosci - za co dostaje sie lapowke w czerwonej kopercie. 

taka tradycja, zlamana przez glupka z zagranicy.

- ojej - wyrywa sie duczessa - ja dzis tez dostalam dwie mandarynki!
- i co? zaplacilas koperta?
- nieeeeee.. podziekowalam.

taka tradycja, zlamana przez (duczesse).

- ladnie tu, popatrz kocie lby na ulicy, jakie ladne ornamenty - podziwia subtelny.
- ladny, ej, ladny panie, zapraszamy do lokalu! - wydziera sie orien-tutka w adekwatnych szortach. (adekwatne to takie, za ktore mozna dostac napiwek a za ktore moze sie uda nie byc zaaresztowanym).

biuro moje, w okolicach ktorego sie spotykalismy, lezalo kiedys w uroczej, granitem brukowanej dzielnicy, pelnej eleganckich barow. po kryzysie roku'97 cala elegancja oblazla i pozostal kuso przyodziany szlam negocjowalnych uczuc zakaszanych zimnym piwem. 

bruk pozostal.
omijamy "panie" i przebijamy sie w strone cywilizacji. 

konczy sie rok swini, prosie wiec jest najpopularniejsza potrawa w restauracjach lokalnych. 

ma chrupka skorke i jest cale smakowite... ale my go nie zamawiamy.

- jestes wegetarianem..ninem?
- nie. po prostu jem tylko ryby.
- to znaczy nie z milosci do zwierzat tak... ?
- nie. wprost przeciwnie. zwierzat nie lubie, z checia bym pare odstrzelil.
- to dziwne, wiekszosc wege jest nawiedzona.
- ich tez bym odstrzelil. brzydze sie misjonarstwem.

prowadze ich do oblaskawionej chinskiej knajpy, prowadzonej przez zupelnych chinczykow. zupelnym chinczykiem jest na ogol zasiedzialy w singapurze kitajec co z chin przyjechal pare dekad temu i jeszcze sie po angielsku nie nauczyl. ci z was, co wizyty w kanadzie czy szykagou, a juz nie daj boze w irlandii zaliczyli, widza jasno, jak wiele "zupelny chinczyk" ma wspolnego z "zupelnym polakiem". jedzenie w knajpie prowadzonej przez "zupelnych" bedzie zawsze tradycyjne, bez lokalnych nalecialosci i niepotrzebnych fuzji - i takie wlasnie jest i dzis. tradycyjne, polnocno-chinskie dania (z ktorych "sakiewki malego smoka" kojarzyly sie niegdys mojemu ojcu z litewskimi koldunami) wjezdzaja na stol, ku uciesze nas trojga. glownie pierogi, z wieprzowina, jajkiem i warzywami i wspomniane juz litewskie "malosmocze" kolduny. 

to trzeba "odspacerowac", mkniemy wiec okiem rzucic na stragany noworoczne w chinskiej dzielnicy. a tam:

mydlo i powidlo czyli
namiotowa aukcja za aukcja...
 
oraz tance jakichs azjatyckich haus-frauow. z wachlarzami.
tlum niemilosierny, aczkolwiek przyjazny... 

od swiatyni zeba buddy
 
do austriackiego imbissu
 
masa ludzka nieprzeliczona... 

nie kupujemy pomelo
 
choc sa tu ich tysiace (niezbedne do noworocznej salaty YiSheng)

kusimy sie jednak na slodycze kokosowe gotowane na parze

salatke z zielonego mango, suszone, octowe sliwki i sok z rozplatanego maczeta kokosa.

inspekcja meza duczessy wypadla pozytywnie, "ogon" przypada mi do gustu swoim subtelnym poczuciem humoru (imponuje mi, co tu ukrywac, subtelnosc nie byla nigdy moim forte). 

inspekcja chinskiej dzielnicy wypada rownie dobrze - chinatown zapiety na ostatni guzik (i okupowany przez tlum gestszy od sardynek w puszce), pora sie ewakuowac. 

wychodzac przechodzimy kolo kolejnej aukcji chinskich dewocjonaliow.

- popatrz ile tu zwierzatek pozlacanych, to chinskie znaki zodiaku...
- to i ja tu musze byc, podobno jestem szczurem.

obliczam jej rok i obliczam... i jak bym do tego nie podchodzil, wychodzi mi, ze jest bawolem. ale jak juz wczesniej wspomnialem, subtelnosci po mnie oczekiwac nie mozna.

OSAMA NIE WYSADZIL DZIELNICY

BUSZ ROZWALIL WIEZE...

o czym piosenke zaspiewal defmosiak z eminemem. zapraszamy, zapraszamy...