n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, lipca 16, 2006

SKUMBRIA

w salacie... kurczak?

juz-juz (tuz-juz? juz-tuz?) sie rozpedzilem postkomuchow ganiac na wiatry cztery, juz patyki z lasku wyrywalem na lance przerabiac... gdy nistadnizowad zglodnialem. to dziwne nie jest samo w sobie, jednak ja zglodnialem blogowo-exhibicjonistycznie. wymyslilem, ze zrobie sobie przyjemnosc a was moze zainspiruje do eksperymenta.

a zaczelo sie to tak: piatkowa podroz do malezji zniesmaczyla mnie okrutnie. klient tak zadowolony byl z prezentacji, ze w podskokach wybiegl z mityngu zanim zdarzylem posprzatac papierzyska ze stolu. znakiem tego - nie bedzie wypraw do restauranu. chlip, chlip... on bowiem na zarciu zna sie conieco. wiem, nie pokazalem wam zdjec z poprzedniej wyprawy - a traktowal nas pieczonymi golabkami. ok, polowkami pieczonych golabkow (i tak wystarczy, wlokniste gnidy sa bowiem sazniscie i jesc trudno bez turbodoladowanej szczeki). zaliczylem wiec swego pierwszego golebia, podeszwowatego i mocno dziczyzna pachnacego. znaczy - niezapomnianego (to cudowne slowo jest wytrychem w momentach gdy nie nie potrafie od razu czegos zganic czy zareklamowac)...




















tego wiec nie bedzie. co zas bedzie - mysle spanikowny. typowa lokalna piszcza?
roti prata z teh alia?



mozna, ale to nudne.

roti prata dla wtajemniczonych to paratah z indii, racuch warstwowo skladany jak ciasto francuskie z ghee maslannym pomiedzy warstwami swemi. podawany z curry lub/oraz dahlem. no i slodka jak ulepek herbata z mlekiem skondensowanym lub milo. znaczy - kakauem.

dla niewtajemniczonych (examplum - moja mama, porazona strachem na wodok bosorenkiej obrobki tegoz placka) zaskakujaco dobry nalesnior. moze byc z jajem w srodku (tolog), z jajem na zewnatrz (plaster) lub samosobny (kosong). ale nie po to sie przez swiat szeroki wleklem by prate wcinac.

wloke sie noga za nogai do rozumu nie wpada nic. WTEM! (jak w tytusie, romku i a'tomku) przypomina sie mi moj ulubiony fastfud. ok, to oksymoron jest, bo jak mozna lubic smietnikowe zarcie... jednakowoz... kenny rogers roasters sa takim bardziej wolno-babcinnym fastfudem. kurcze z rozna z plomienia i prawdziwe ziemniaki. a takiego rannym porankiem widziano na stacji kolejowej co laczy z lotniskiem! stacja sie nazywa "SENTRAL" co swiadczy o tym, ze sa narody ktore wymyslily lepszy zapis ortograficzny dla slow angelskich niz brytfani sami. jade na sentrala szukac KRR. (ja szukam ciebie, ty szukasz mnie... stulic pyski, lingwisci za dyche, to nie jest czeskoslowacki blog)...

znajduje KRR'a. aaaach.



pani delikatnie odsuwa mnie od lady, pan usiadzie, pan poczeka na menu.
o? to nie tak mialo byc - w "normalnych" KRR'ach jest bufetowy system, no ale niech tam. dostaje menu, wybieram. tego nie ma, tego brak... cos sie znajdzie. cwiartka kurki i ziemniaki. salatka z pomidora i ogora.

teraz slowo na marginesie. na ogol nie kwekam. wina ni jadla do kuchni nie odsylam w restauracjach ni jadlotyjniach. tym razem nie strzymalem. po dwu kensach kury co sosem polana byla nie wiedziec czemu, kensie proszkowych pyr zapitych ciepla kola z beczki wolam kielnerke. prosze o ksiege wpisow klejenckich i wychodze zbulwersowany - nieplacac, choc powinni oni mi za czas stracony i zniesmaczenie... ale co tam. KRR bowiem - ale co bede sie rozpisywal, pojdziecie sami, gdziekolwiek byle nie na Sentralu - i zobaczycie. jest zupelnie milym miejscem.

glodny i wkurzony wracam do domu. taksowce kaze sie zatrzymac pod delikatesami.

pieczarki cztery olbrzymy kupuje. bekon. malze. selera galezie. salate rzymska. pomidora na galazce. bazylie, oregano, majeranek swiezy. i puszke sardynek. rzucam sie na wyro i spie do sobotniego obiadu. bekon praze, pieczarki pieke. pomidora szastam. ziola swieze nozem siecze. makaron podpiekam na patelni. salate rwe rencami. ocet balsamiczny mieszam z sardynkami. oliwa dziewicza. oliwkami prowancalskimi co sie w lodowce ukrywaly od swiat. rozgladam sie spanikowany za musztarda dirzonska. jest. sa rowniez czili czerwone, swieze. szast! malze wrzucam na patelnie z rieslingiem i zwyczajowo przyjetymi ingrydiencjami.




















wlaczam king crimson mate kudasai. otwieram nowozelandzkie wino o ktorym juz poemat tu napisalem. dojezdzam do elephant talk.

odreagowuje...

jest tak jak byc powinno.