n0str0m0

tr.pikaNTnie

poniedziałek, maja 05, 2008

GDYBYM BYL AMERYKANEM

bo nie jestem.

ale gdybym byl, to bym poszedl na jakis townhall meeting (sory, "miting")z preziem GWB. taunhol mitingi to cala instytucja (pijarowa) w ameryce jest. wezmy sobie wyobrazmy takie male, mile miasteczko - ot, jak w Gremlinsach (tych pierwszych). w miasteczku takim (dwie ulice na krzyz, kosciol, ratusz, stacja benzynowa i sklepik czynny cala dobe) pojawia sie znienacka (by uzyc terminologii z tytusa, romka i a'tomka - "WTEM!") prezydent stanow zjednoczonych, obecnie George dablju Busz.

z robocza wizyta.

ze co...? ze to niemozliwe i tylko w "socjalizmie gierkowsko-jaruzelskim" sie zdarzalo?

etam.

zdarza sie w ameryce prawie na codzien. prawie. ostatnio pamietam George sie uaktywnial na pare chwil przed inwazja na Afganistan. specjalnie nie pisze "przed polowaniem na Osame". wiec George sie produkowal w jakiejs dziurze, w ratuszu. pamietam z jaka swada perswadowal, ze uderzenie w jaskinie (i kozy) jest sluszne i jak bardzo to pomoze ameryce. tlum spijal slowa z jego ust, bo w koncu te wieze sie tak spektakularnie zawalily. a to cios w ameryke byl. wiec teraz odbudowac potege trzeba, powiedzial busz... (przepraszam: Busz) przerzucajac mikrofon z reki do reki jak jaki zonglerz czy magik podworkowy.

tlum szalal. krwi i odwetu zadny. w tym tlumie, klaszczac bym byl i ja gdybym byl... amerykanem. co, ten... teges, nam tu kozoj...askiniowcy nie podskocza. my im pokazemy. acha.

minely lata.

pokazalismy kozo... wrogowi, kto tu rzadzi. znaczy sie, my. amerykanie. rzadzimy afganistanem i irakiem (a niedlugo swiatem calym). tylko pare pytan pozostaje bez odpowiedzi i ja jako (potencjalny czy tez hipotetyczny na potrzeby tej opowiesci) amerykan... mam ich pare. tych pytan.

zjawia sie wiec GWB w mojej miescinie. mam krawat. mam marynare, wpuszczaja mnie goryle za pokwitowaniem do ratusza. jest krzeslo, jest podium, jest prezydent. znow tanczy po scenie. znow czaruje swym prostym wdziekiem. znow...

"na kazdym spotkaniu nadchodzi taka pora", ze moga ludzie zadawac pytania z sali. ja, jako amerykan (tu i teraz) mam pytanie.

"panie prezydencie, jak to jest? dalismy panu prawo do inwazji na afganistan, by zlapac Osame bin Ladena, a tymczasem jakas wielka klapa, prosze pana. piec lat wojny a Ladena ni ma. mam nadzieje, ze poszukiwania w toku... ale co niektorzy twierdza, ze Pan jest w konszachtach z cala jego rodzina, a to bilionerzy sa. i, ze chroni ich pan zamiast dac im wszystkim w dupe za zbrodnie Osamy na naszym narodzie. i niech mi pan nie mowi, ze to by byla odpowiedzialnosc zbiorowa, przeciez najezdza pan caly kraj z wscieklosci na jednego goscia. a jakby posiedzieli pare lat w klatce to Osame sami by na srebrnej tacy przyniesli (a przynajmniej bardzo wiele jego czesci). no... to jedna sprawa. sprawa druga. irak, prosze pana. przeciez wiedzielismy wszyscy, o co chodzi. no... nie o jakies pryncypia (czy mylne informacje sluzb wywiadu, hehe) choc nikt o tym nie mowi. ale jak to, najechalismy ich... przejelismy kontrole nad ich polami naftowymi... nie moga nam nic dyktowac arabusy ani zakreceniem kurka szantazowac... i co? no przeciez nie po to ich najechalismy, by ceny ropy zdziesieciokrotnic, conie? oni, te arabusy... mogly nam to zrobic, ale MY? sami sobie???? czyim pan jest prezydentem - tak bym sie zapytac usilowal - amerykanskim, wybranym przez ludzi, czy firmowym, wybranym przez konsorcja??"

nie.

nie zapytalbym jednak. dlaczego? bo pierwsze pytanie zadalby podstawiony "reporter" lub "prosty czlowiek z tlumu". ot, taki Jeff Gannon. nie wiecie kto zacz? Jeff, meska (niegdys nieletnia) prostytutka, byl maskotka republikanow (oraz pedalem). wielokrotnie zapraszano go na konferencje prasowe do bialego domu, gdzie nie tylko pozwalano mu na zadawanie "miekkich" pytan... ale i udostepniano mu pokoje goscinne na noc.

mnie, najprawdopodobniej ichnia bezpieka (ktora myli sie tylko wtedy kiedy chce), wyslalaby do "free speech zone". strefy swobodnej wypowiedzi. dwa do trzech kilometrow od ratusza. a gdybym sie chytrze przeszfarcowal do townhall'owego spotkania i dorwal do mikrofonu - mialbym szanse zapoznac sie z wysokowoltazowym pistoletem obezwladniajacym. taserem.

jak niejeden przede mna.

to chyba cale szczescie, ze tym amerykanem nie jestem...