n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, lutego 11, 2007

LA ISLA BONITA

idole XX wieku jeden za drugim przenosza sie do krainy swietej overdozy. gwiazdy minionej epoki trafiaja na strony gazet w ramki oprawione i... wywoluja wsrod mlodzikow podobne wzruszenie ramion do tego mojego, gdy dowiedzialem sie, ze preslejowi przyczepili metke do stopy.

"a to on jeszcze zyl do tej pory?"

zanim po madonnie pozostanie jeno zazenowana cisza, przywoluje jej szlagier do pamieci, nieco tylko lepszy od sniegu zeszlorocznego. la isla nudnita, czyli ilustracje ktore sie nie zalapaly na pierwsza strone wspomnien z Langkawi - pod muzyke z tasmy TDK C-90.


buda odkupiona od bankrutujacego konkurenta - obecnie westin.
plaza niezachecajaca z masywnym odplywem.
horyzont mily, acz umglony okrutnie.
panstwo skoczylo objezdzac go motorowkom...
wrocilo i objechalo oranizatorow.

nuda.

basen oblezony koreanczykami-prawie-erektusami.
w stringach jak borat.
sami faceci.

ciezkoskanalizowane rosjanki zachecaja ich do wymiany pieniezno-uczuciowej.
opieszale, bo...
nuda.


ide na spacer.
maupy bez stringow.


maupy. woda. horyzont.

ziew.

to trzeba natychmiast nareperowac.
znakiem tego siegamy po zdjecia z drugiego konca wyspy.

czterosezonowe.


o, prosze. pomoglo.


rynna.

moj pan od korepetycji powiedzialby: "trywialne".
ale on na wszystko tak mowil.


schodki do italianskiego restaurana.
w stylu zakopianskim.

trywialne?

a to cos dla panstwa pichcacych.
(i biologow amatorow)

tamaryszek. tamarynd. assam.
straki kwasne poteznie uzywa sie do rybnych curr. kurr?
kurry...ow.

po kwasnym jest slodycz.

panienka mila i w usmiechach cala.
odsmiechuje sie.

pani otwiera buzie jeszcze szerzej i...
pada pierwsze pytanie rodem z full metal jacket.
"do you have a girlfriend in vietnam... ahem... in langkawi?"

zlota rybka ze slodkim fetorkiem.

na kolacje wymknelismy sie do restauranu prowadzonego przez panie z australii.
panie kochaly inaczej, ale serwowaly jadlo zupelnie normalnie.
a moze jeszcze lepiej.
pelen bon ton.

naprawde, bo ta karczma bon ton sie nazywa.


trudno uwierzyc w sukces restauracji wyspiarskiej...
otoczonej bagiennym zapaszkiem,
w centrum ladu i komarowej wylegarni.

a jednak...


nie tylko restauracji, moteliku ale i ochronki dla trojnogow.


i nas zaczyna urzekac... a moze to glod tylko?


z domeczku kojace swiatlo wymsklo sie.
i aromaterapia imbirowo - tymiankowa.

podazam za nosem.

kucharzowi pogratulowalem.

lecz to pewnie wina wina.
australijskiego wolfa b., co akurat be nie bylo.

to wszystko na temat.
obiecuje.

Etykiety: