n0str0m0

tr.pikaNTnie

czwartek, lutego 21, 2008

LAST CALL

to phloston paradise!

kolchoznik pod sufitem Przystanku Czangi zupelnie zwariowal. zapowiada moj lot o pol godziny za wczesnie (za to z animuszem, ze wiecej przypominal juz nie bedzie). zupelnie nieracjonalnie daje sie przekonac, porywam bezclowy zakup (szprej na asztme, pakowany w antyterrorystyczny, plastikowy woreczek jednorazowy - tu jest cumbajszpil)

i biegne (ryzykujac atak astmy wysilkowej, prowadzacej do nielegalnego odbezpieczenia antyterrorystycznego woreczka w celach "blizej nieokreslonych" - ergo postrzalu komandoska kula duzego kalibru {za to o malej predkosci} - ergo smierci).

biegne do bramki na samym koncu korytarza, biegne, bo jest rano i komus sie pomylily komunikaty - tak jak stacji BBC dnia 9/11 pomylila sie sekwencja wydarzen podawanych na zywca i oglosili, ze niespodziewanie zawalil sie budynek WTC 7 - rowniez o pol godziny za wczesnie (bylo juz u mnie na blogu kiedys, jest ponizej, a jeszcze wiecej jest na youtubie).


biegne, rozbieram sie z zegarka, przechodze bez jednego pisku przez wszelkie szperacze, wpadam na poklad, macham stewce biletem... i orientuje sie, ze mam miejsce F... przy oknie.

by go jasna...! to oznacza taniec nad kolanami grubej baby i lysego blondyna, ktorzy juz grzecznie przypasani sa do foteli. oslabiam sie, wygrazajac w myslach maupie z biura podrozy, miala wyrazne instrukcje co do moich preferencji. nie sa tak trudne do zapamietania, miejsce ma byc przy wyjsciu (tam jest dodatkowy centymetr na ludzkie nogi i... zludzenie bezpieczenstwa) albo przy korytarzu - z milosci do wspolpasazerow, by znow nad nimi nie wisiec przy potencjalnej podrozy do wuce.

przedzieram sie przez lysosc i tlustosc, siadam, zapinam, mruze niespotykanie, bo slepoty starcz(ej)a a okulara nie, wyijam stronami gazety, a tam, ze ojciec co corke czternastlatke zgwalcil idzie na dwadziescia lat za kratki. sedzia wyzwal go od gorszego od bydla i osadzil bez zmilowania - na maksa.

na deser zas zapisal batow pietnascie.

od sercu milej lektury odrywa mnie stewek holujacy wydre w zmarszczkach cala i fioletowej koafiurze.

- jakie pan ma miejsce?
- niedobre.
- numer?
- 34F.
- bo tu to ta...PANI - przypomnial sobie z ulga slowo niekojarzace sie z Fiolecicom - ma siedziec... ale ale, pan pokaze bilet!

pokazuje mu, powtarzajac - dla sprawy wyjasnienia - ze F i ze 34.

- taaaaaaaaaaa... sprawa jasna, sie panu pomylily numerki. F34 to numer BRAMKI samolot odprawiajacej. pana miejsce to 17B... a w ogole to to wcale nie jest rzad 34, bo pan usiadl w rzedzie 37. i co pan na to?

podloga w samolocie z azbestu chyba, bo inaczej bylbym juz pomiedzy workami z bagazem.

p.s. bramki na Terminalu 2 sa liczone alfabetycznie od C do F. i co powiedziec gdy odlatuje sie z furtki C4? kto za taki zart beknie?
p.s. basiu, bylem grzeczny. beda zdjecia. najprawdopodobniej zreszta.