n0str0m0

tr.pikaNTnie

piątek, lutego 02, 2007

PIELGRZYMKA

czyli humanitarny rozen


melduje poslusznie, ze zadanie wykonalem.

jak obiecalem na liscie obecnosci
(do ktorej dopisuje kolejne egzotyczne miejscowosci:
Gorzany, Marianka Ozarowska, Sucholaski, Olsztyn, Skælskør,
Brzoskwinia, Lodz, Piaski, Lubon, Zalesie Antoniowskie)
tak i zrobilem.

w tym roku po raz pierwszy SWIADOMIE i z premedytacja udalem sie na trase pochodu.
raz jeden dzis.

raz?

ano, raz
bo drugi raz, dzis wieczorem, wpadlem nan zupelnie przypadkiem...
dokladnie tak samo jak trzynascie lat temu.
biegnac sobie po parku wieczorem.
albo los tak sobie drwi ze mnie albo po prostu
rozpelglo sie hinduskie stadko na wsze strony
i nijak go ominac sie nie uda.

na cale szczescie to tylko raz do roku,
cala reszte kiszom sie bowiem w swojej dzielnicy.

i dobrze.

nie mam nic do nich...
i juz klamie, albowiem mam wlasnie.
hindusi, ze swoja bogata tradycja, wspaniala kuchnia i saj babom
wyposazonym w nieziemskie afro...

tu wklejam fotke, by mnie nikt o szachrajstwo nie posadzil - oto on:


"Prosper, ach Prosper
krzyki szalone
a w jasnym niebie
dzwonil skowronek"

zamienia roleksy w proch i pyl w trakcie religijnych zgromadzen...
cudze roleksy

no wiec - maja te curry i maja saja babe z grzywom.
lecz pomimo tradycji owej, gandhiego i swietych krow
maja podle maniery
i po prostu smierdza.

czy mozna wykompinowac gorsze polaczenie?

tlumacze sobie, ze hindusi w Malej Indii sa gostkami
z najzapadlejszych wsi i najpodlejszych kast.
dajcie mi jaka mahanharaniem a od razu zdanie zmienie.
i pewnie nie bedzie miala wlosow natluszczonych zjelczalym olejem...

pewnie...

poznalem wielu wyedukownych po dziurki w nosie hindusow.
i stawiam przy nich wielki znak zapytania.
a spotykac ich lubie.
z wyboru - w ich dzielnicy.
przy rybiej glowie w assam curry.

mniam.

dojezdzam taksowka na river valley road, dalej policaje nie pozwalaja. zanim wysiadlem, na fotel kolo kierowcy pakuje sie stara zasarana (znaczy tradycjnie ubrana) baba. taksiarz wrzeszczy na nia. chinol hokkienski. i jemu manier nie zbywa. ona szczerzy bezzebne dziasla w korzennym bulgocie.

nastroj swiateczny.

Tajpusam jest najwidoczniejszym (aczkolwiek wcale tu nie reklamownym) swietem hinduskim w azji. o co chodzi w nim? jak zwykle w hinduskiej mitologii - zupelnie nie mam pojecia. od czasu bowiem gdy sie dowiedzialem, ze jeden z ichnich bogow stwierdzil, ze zupa byla za slona, odcial synowi glowe i przysztukowal mu trombe od slonia (zamiast), zrozumialem, ze z tej religii pozytku zadnego miec nie bede.

to i nie mam.

choc pamietam jak przez mgle, ze swieto tajpusamu ma cos wpolnego z asronomia, gwiazdami i szpada, ktora jeden bog dal komus, by zadzgac jeszcze kogos innego. jak mowil pan w "misiu" - coreczka urodzila sie cztery lata temu, okazja do napicia sie ciagle jeszcze jest.

hindusi tez ludzie i okazji nie przepuszcza. do swieta przygotowuja sie postem pokarmowym i seksualnym, cialo oczyszczaja (przynajmniej od srodka) i dusze puryfikuja. a jak juz sie uszlachetnia, to sie szlachtuja. swieto zaczyna sie gdy normalni ludzie jeszcze spia. pierwsze osoby w procesji niosa dzbanki z mlekiem, ale juz po pietach depcza im nawiedzeni. wpinaja sie oni w kavadi czyli uprzaz ze stali i ptasich pior przyszpilona do zywego ciala setka - a dokladnie stu osmioma - roznami. i ida te ludzkie szaszlyki z jednej swiatyni, do drugiej. bedzie tego z piec kilometrow.

ja laduje w drugiej, gdzie na trawie rozpieto palatki jak namioty i zamontowano w nich stacje rozkuwania pontnikow. a jest to proces dlugi - bo oprocz setki szpil maja gosciowie w nosie i ustach wbite widelce, a w plerach haczyki na ryby. sa tez i tacy co zamiast kavadi ciagna na haczykach owych wozek z oltarzykiem.

zreszta - zerknijcie.


najpierw... kolorowy tlumek.


smrod potu spod pach, curry i bosonogostanu.
tylko - co niesie ta pani?
rozny, swiezo tatusiem pachnace.

bo tu jest stacja koncowa.

to ostatnie pare metrow.

i juz w kolejce do rozprzegania sie panowie ustawiaja.






wyhaczony!


i zadnej krwie, zadnej...


wyobrazilem sobie SIEBIE na miejscu tego goscia.
temy rencamy by sobie ten metal wyrywalem.
sam!

a oni nic.
siedza.

nuda...
jak w polskim filmie.


i "juz po wszystkiem".

ten tu to chinczyk.
tajpusam bowiem jest festiwalem rasowo otwartym dla wszelkiej masci masochistow.


BLIZNA?
KREW?

niestety, to tylko tatuaz w ksztalcie strupa.
uparli sie i nie krwawia.

katolicyzm zupelnie sie dla hindusow nie nadaje.
przy trzecim gwozdziu dopingowaliby rzymskich soldatow i wolaliby o dodatkowych sto piec.
jezus by sie obrazil.
albo pozielenial z zazdrosci.

zaczyna mi sie nudzic.

WTEM!
kulinarna ma natura reaguje na widok znajomy acz tu nieoczekiwany.


coto? marynuja ich? poco?
czy to tylko ci, co potem beda chodzili po ogniu?

rozgladam sie i spostrzegam limonek wiecej jakby.


wiec chyba tak...

robie sie glodny.
nie ja jeden.


tez umiem jesc ryz paluchami.
aczkolwiek nie do konca lejkie curry.

widac braklo mi takiego treningu za mlodu:


mamusia dzieckom dala drzemiku.
do lapek.

nie moge strzymac.
przed powrotem do pracy wpadam na dhal z papadomem.
tyle hinduszczyzny we mnie co ich kulinariow i sanskrytu.

sanskryt mnie bawi niepomiernie.
wynajdywanie w nim naszych, slowianskich ech.

bog plomienia - Agon' (Agni).
numer piec - pecie.
dziesiec - det'.

ech!

no, ale ci tutaj sanskrytem nie mowia.
w ogole malo mowili, bo gemby mieli zadrutowane.

przed odejsciem zauwazam pierwsza uduchowiona scene.
i ostatnia.
do kolejnego pielgrzyma - ktory odtanczyl derwiszowski wirowaniec na zakonczenie podrozy - podeszla grupa ludzi, w tym glownie kobiety (te rowniez maja prawo do procesji, lecz ich zdecydowanie mniej - i mniej maja szpikulcow w sobie). podeszly, calowaly mu stopy a on blogoslawil je, smarujac im po czolach popiolem. gdy zblizyla sie do nieb babulinka godnosc jej szanujac poblogoslawil i bez calowania. no, nie do konca takie z nich zwierzatka, pomyslalem sobie.

niemiecki akcent zza plecow podpowiada:
"wyraznie sie jej brzydzil"
nie sadze.

ale i tak
zegnam sie wymyslajac im od zboczow i masonochistow.
to nie religia, to zabawa dla gupich, mysle.

po czym wpadlem na nich wieczorem.


tym razem przypadkiem.

w samym srodku dobi ghot, naprzeciw prezydenckiego palacu szla parada kavadistow z zamontowanymi switelkami choinkowymi. ludzka rzeka od horyzontu do horyzontu. rabali w bebny jak opetani. i opetani byli. pielgrzymom bowiem zawsze towarzysza sekundanci, cale rodziny i przyjaciele. a kazdy narabany jak szczapy w drewutni. czym? krazyly nad glowami flaszki, krazyly i skrety. jesli to bylo to o czym mysle, to widocznie policja pozwala im - od swieta. pontnicy skakali i krecili sie jak poparzeni, bebny walily... a ja sobie kompinowalem przejscie na hinduizm - skoro wystarczy sie pare razy ukluc by legalnie, pod nosem wladzy tak cudownie sie nawalic. a przeciez tu, w kraju swiergotliwie czystym nawet harknac nie wolno...

swita mi, ze to zupelnie nieglupia religia.