n0str0m0

tr.pikaNTnie

sobota, lipca 01, 2006

NOGAS?

nogam.

raz na tydzien mnie opentywa. opentuje? raz na tydzien - gastronomiczna zacma umyslu. jak w transie, malignie jakiej, wbiegam do sklepu i chytam miesa wielki polec. wleke to do domu poplakujac z wscieklosci. na siebie. bo po co mi tyle proteiny niezywej?

tym razem popadlo na jagnie. jagnie...ncom noge. udo konkretnie (jurgens). pretekst cudowny do zakupu denaturatu lub innego taniego wina. flaszki dwie. sziraz z australii. jak mowi floyd - jak sie nie nadaje do picia, nie nadaje sie do gotowania rowniez. sprawdze w domu, musowo dobry bo z plastykowym korkiem, z tych drozszych znaczy sie. druga flaszka jest z internetowej rozwiedki. w podrozach swych witrynowych przeczytalem o winach z nowej zelandii, konkretnie z winnic marlborough.

The image “http://www.wijnplein.nl/images2/nieuwzeeland_marlborough.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

zaintrygowala mnie opinia jednego z krytykow co to wina owe ocenil jako "podobne do kocich sikow na agrescie" dodajac - ze kto raz je poznal, ten wie, ze to z bluzgiem nie ma nic wspolnego. znalazlem sie na musiku. ja tez chce przeciez wiedziec, doswiadczyc agrestu i ten tego tam, z pierwszej... gemby.

polka z nowa zelandia nie jest tania. o czym nie wiedzialem wczesniej, nowy swiat, myslalem, ciagle na winnym dorobku i w cieniu-winia-sow z burgundii, o polskich winach gronowych z zeszlorocznych jablek niewspominajac. zaskoczenie przeradzalo sie w przerazenie, srednia cena wina co salzajerem nie zajezdza waha sie tu w granicach 40-60 zlotych plnskich. wina z malboro (nawet nie king sajz) zaczynaja sie od zlotych 80-ciu. drogo, mysle. dwukrotnie podchodze do stoiska, towar do reki biore, moze macanie flaszek da mi pojecie o obsikanych krzakach i forsy wydawac nie bede musial?

nie dalo. lecz - jak w uwagapiegowatym - ratunek nadszedl wieczorem, gdy juz ze sklepu wyjsc mialem, wzrok padl na stoisko z ofertami tygodnia. z radosci az podskoczylem. pinot noir. 2004. new zealand. marlborough. z przeceny za pol ceny. wychodze ze sklepu obladowany jak wielblad, szklem pobrzekujac.


The image “http://www.liquorama.net/ProductImages/kimc_marl_pin_noir.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.


najsampierw obiecuje zajonc sie tom nogom. sziraza biore pod noz, kolnierz skrawam, korek odszpuntowuje o okruszki sie nie martwiac. zgadlem bowiem poprawnie. "korek kompozytowy" degradujacy w 50 tysiecy lat. ale wino... hmmm... nadaje sie i do tanca i do marynowanca. pikluje nim te koze co ja kupilem. oraz siebie conieco. pobyt w singapurze zmusza do uleglosci wobec zdecydowanej supremacji kulinarnej lokalnych kuchtuff. zaden sos mietowy. nawet rozmaryn, co z "naszych" przypraw ma najwiekszego kopa nie daje rady konkokcjom uzywanym od bliskiego do strasznie dalekiego wschodu. to zmusza do refleksji - i fjurzonu. mieso dziabie niemilosiernie nozem, nacieram sola, pieprzem czarnym, seczuanskim, cayenne, kminem, czosnkiem - wszystko w ilosciach industrialnych. miod mieszam z dirzonkom i prowansalskimi chwastami i na zwloki wylewam. strzykawom naciagam sziraza i szczepie barana zastrzykami raz po razie. reszte wina (co to jeszcze nie wypilem) wylewam do michy dla towarzystwa i juz. pacjent trafia do lodowkowej izolatki na czas kuracji. tak ze dwa dni. dzis wieczorem sie okaze co z tego wyszlo.

wracajac jednak do meritumu, czyli do rzeczy sprawdzonych juz.

The image “http://www.california-wine-shop.de/public/images/666_KCR_PNMar_03_100.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

pierwsze rozczarowanie. wino bez korka? tsk, tsk, tsk...
ano tak. ukrecam wiec zakretke i lekko zniesmaczony biore sie za... wartosc kontrolowac.
znam sie na tym jak udawac znawce, choc prawdziwej wartosci oceny koloru pod swiatlo nigdy nei rozumialem. kolor jak kolor. wino moze byc dla mnie niebieskie czy seledynowe, smaku to nie zmieni. to jednak - oprocz lekkiego bordo - ma w sobie alkoholowe lzy, te co na scianach szklany zostaja oslizgloscia miodowa... tez nie wiem co na ten temat sadzic. takie same lzy zostawialy jabole i perszinki siaropodobne. daje sobie dwa punkty karne za strate czasu na bzdury - choc wiem, ze strata ta taka niedokonca fatalna. wino bowiem zyskuje gdy sie go letko przewietrzy. stad to machanie szklanami, wirowanie plynem. co z tego mam ja? skatalizowany aromat. szklane mam wielka. nos caly w nia wtykam... i NIUCHAM. a jest co. kota znajduje od razu. agrest? zmylila mnie bestia, pomyslalbym, ze rabarbar raczej. pierwszego lyka inchaluje raczej niz pije... "o ty w morde... ale lala... " z braku lepszego wykrzyknika pomagam sobie barejom. malbek, ktory swoim skorzanym aromatem mnie ostatnio hipnotyzowal idzie mentalnie w odstawke. pino nuar z kocim sikiem - to jest to!

zamiast dlugiej recenzi - krotka notka. koncze blogowac, ide kupowac. wino ciagle na przecenie, a ja juz sie w nim za...kocilem.