n0str0m0

tr.pikaNTnie

poniedziałek, stycznia 21, 2008

C. L. FIELD

czyli historia pewnego eksperymentu.

legenda glosi, ze wlasciciel teatru dublinskiego, pan James Daly zalozyl sie byl w roku 1791 z kolegami, twierdzac, ze w ciagu jednej doby wprowadzi do jezyka angielskiego NOWE slowo. w celu tym wynajal uliczna bande kufnarzerii i obsmarowal z nimi mury calego miasta jednym tylko slowem.

QUIZ.

ja wiary legendom dawac... nie daje, a szczegolnie tej. albowiem dowodzi ona, ze ludzie zastanawiajac sie nad potencjalnym znaczeniem obcego im slowa WYCZYSCILI swe mozgi z otoczki kulturowej i stwierdzili, iz quiz to po prostu takie cos, co to niewiadomo co jest. ot, quiz po prostu i czesc. a to przeciez NIEMOZLIWE, jesli za wykladnie rzeczywstosci przyjac inna anegdote, te o pacjencie psychoanalityka, poddanemu testowi rorschacha, ktory jasno i wyraznie oswiadczyl - "mnie sie wszystko z pupom kojarzy". 

kazdemu sie wszystko jakos kojarzy. i czesc.

gdyby wiec przyjac, ze sila nadrzedna w poznym wieku osiemnastym byl seks, to slowo QUIZ powinno byc utozsamione z... pupa wlasnie. skad ta pewnosc? otoz eksperyment (w wieku dwudziestym, a wiec o wiele bardziej cywilizowanym) powtorzylem swiadomie calkiem. posluchajcie lysiakowego dedektywa inwektyw (rozmowa chinczyka  chinczykiem). w rozmowie owej pojawia sie abstrakcyjne slowo "czahun". 

slowo to - bez przypisywania mu zadnego znaczenia - testowalismy miesiacami. i co? i znaczenie (dokladnie takie jak u pacjenta powyzej) zostalo mu natychmiast przypisane. 

- spojrz na ta panienke...
- no, niezly czahun.
- aaa, czahun-cza!

ale to oczywiscie ja i koledzy (moze powinnismy sie leczyc, bo testowi rorschacha poddawac sie juz nie ma po co). czym jednak zyje swiat dwudziestego i pierwszego wieku? niewatpliwie czyms wiecej niz pupa maryny. 

testu takiego podjela sie grupa ludzi pod kierownictwem enigmatycznego manipulanta, pana C. Lover Field'a. Grupa, w celu zachowania anonimowosci wystepuje pod kryptonimem "zly robot" a eksperyment polegal na promocji FILMU bez tytulu, bez kontekstu i bez akcji. jedyne co wiadomo o nim bylo, to to, ze w nocy cos blyska, wybucha moze nawet...  i odrywa glowe STATULE WOLNOSCI. to w nowym jorku sie dzieje, wiec... malo komu sie to kojarzy z maryna i jej posteriorem.

reklamowke filmu puszczono najpierw w internet. gdy zdominowala czatroomy, fora i portale porno, wyprowadzono ja na miasto. filmik w kolorach czarnym i bialym glownie ukazywal histeryczki i histerykow obserwujacych owa glowe toczaca sie po nowojorskim bruku. i nic wiecej. brak tytulu, brak doklejek wszelkich, laczonych na ogol z promocja filmu. och, cyferki byly takie: 1-18-08. 

i tyle.

premiera nastapila o wymienionej dacie. podobnie jak o slowie QUIZ o cloverfieldzie gadalo cale miasto... i co? 

zawiedli sie ci (wiekszosc), ktorzy przewidywali, ze film (bo w koncu byla to tylko sprawnie przeprowadzona kampania reklamowa) bedzie o arabach, Homeland Security dzielnie broniacej zydow od kolejnego holokaustu czy ewentualnie Brusa Uyllisa samotrzec ratujacego Wall Street przed kolejnym bankructwem (bo raz juz uratowal w szklance pulapki numer 4.o). zawiodlem sie i ja, bo co prawda jakies panieny tam byly... ale zeby choc jeden byl prawdziwym czahunem... niestety.

film jest o niczym w zasadzie, ot jakas zydowka (a jednak) idzie na balety do kolesia ktory z twarzy jest do nikogo niepodobny, impreza sie rozkreca tak dobrze, ze musza dawac dyla. no i daja. dyla. w miedzyczasie przekonujemy sie, ze bateria w niezniszczalnym kamkorderze uzytym do filmowania tego reality szol jest nie-do-zuzycia a zydowka umiera rzygajac w zwiazku z czym trzeba cos zbombardowac. nie ma jednak ani jednego araba (jest za to rusek, ale spoko, pijany wiec przyjazny) a wojsko jest tak wspaniale zorganizowane, ze gdyby choc w polowie takie dziarskie bylo pamietnego dnia 9/11/2001 to zaden arabus by na dziesiec mil do manhatanu nie podlecial. 
acha, podobno jest jeszcze w tym filmie godzilla, ale to chyba jakis bajer, zreszta nie wiem, bo polowe filmu miotalem z powodu choroby lokomocyjnej - zawdzieczalem ja (podobnie jak polowa sali) rozedrganym zdjeciom "freehendowej" kamery.  jesli (bo nie ogladalem) Bler Uicz Prodrzekt byl tak wstret wywolujacy jak cloverfield, to wroze temu drugiemu okrutny sukces kasowy.

ale, by tak zupelnie nie potepiac w czambul, podobalo mi sie, ze nie ma w filmie napisow ani listy plac fryzjerow, kierowcow i przewoznych garmazerow. tego probowal juz solaris z klunim, ale dopiero clowerfildowi sie udalo. 

brawo!!!

Etykiety: