n0str0m0

tr.pikaNTnie

środa, grudnia 18, 2013

Bylem Melchiorem

Olutce i jej playbookowi dedykuje. Chcialem zaczac klasycznie, tak jak zaczyna sie powiesci dla guwernantek, ale nie bardzo mam skad wziac mlodego, przystojnego masztalerza, w oficerkach, ze szpicruta, na ogierze. I bez koszuli. Bo to bedzie o mnie, glownie. A choc mialem w zyciu i oficerki i jezdzilem na ogierze, to znaczy usilowalem utrzymac ten wulkan goracy za pomoca dwu rzemyczkow i watlych miesni jedenastolatka, a piety otarte do kosci krwawily w zle dopasowanych butach, to jednak te przemile czasy minely i… to se ne vrati. Miejmy nadzieje. Blizej mi dzis do jazdy slonnej niz konnej. Ale dygresjonuje, a tu opowiesc czas opowiadac. Tylko jak zaczac? „Opowiem wam historie tak przerazajaca, ze zesracie sie w spodnie”? No, moze byc. Oto ona. Generalnie nie lubi sie Chinczykow. Tych z Chin. Gdy pisze „nie lubi sie” rozmywam wlasny rasizm w tlumie anonimowych nielubiaczy. A co tam, pisze za siebie. Nie lubie (JA!) Chinczykow z Chin. Sa wredni, pazerni, egoistyczni, chorowicie zaborczy i zuzyty papier toaletowy odkladaja do kubelka obok sracza, w celach nieznanych ludziom. Tyle o kitajcach ode mnie, przedstawiciela swiata cywilizowanego. To bylo w roku 1989. Konkretnie zima roku 1989. To znaczy w srodku zimy. 17tego stycznia. W Dortmundzie, w NRFie, do ktorego dostalem sie tak, ze gdybym mial czas wam opowiedziec, to zrozumielibyscie, jak Siekielski i inne hieny plwajace na Cieszewskiego (ze za latwo paszport dostal -> ergo byl kapusiem -> bo oni w tym wypadku tak chca) sie wystawiaja na kopa w dupsko. By jednak nie zostawiac was w zupelnej prozni informacyjnej, skonczylem bylem wlasnie studia, panowie w mundurach niesli mi bilet do woja, ja wyslalem list do ministra obrony narodowej, owczesnego, mowiac mu w sposob dosadny, co mialem do powiedzenia… I dostalem paszport. Burdel na paszportowce byl i tyle, jak rowniez w Wojskowej Komisji Uzupelnien, gdzie uniknalem „szlabanowej” pieczatki w ksiazeczce wojskowej. To jest tak zwany bryk, albowiem opowiesciami o tym jak dygotalem jak osika do samego Berlina Zachodniego, gdy wilczury biegaly pod skladem pociagu szukajac uciekinierow z obozu – zapisac by mozna pare tomow. Ale to nie teraz. Bylem wiec w tej Giermanii. Zachodniej. I co dalej? Na cale szczescie dla takich jak ja byl utarty proces administracyjny. Drogi byly dwie. Jak sie mialo owczarka alzackiego (albo dziadka w wermachcie), szlo sie „na pochodzenie”. Jak sie go nie mialo, bylo sie dzialaczem podziemia. Zakonspirowanym. No i ja takim postanowilem zostac. Z mocnym tym postanowieniem pomaszerowalem do urzedu azylanckiego. Latwo bylo trafic, bo lastriko bylo wydeptane przez setki tysiecy zakonspirowanych dzialaczy do tego stopnia, ze w zasadzie szlo sie transzeja a nie korytarzem. Tu uwaga na marginesie. W tamtym czasie mowilem plynnie po francusku. A przynajmniej tak mi sie wydawalo. Od biedy (okrutnej) radzilem sobie po angielsku, a po szwabsku umialem tylko zamowic dwa piwa i warzywa. Mit Gemuse auch, zupelnie nie wiem dlaczego ale to wlasnie umialem. I tak sobie kompinowalem jak to wkomponowac w konwersacje z urzednikiem o – jak sie okazalo za chwile – staroniemieckim nazwisku Grabowski. Dortmund, prosze panstwa, to takie europejskie szikagou jest bowiem i tam Grabowskich, Musialow, i innych Gustlikow jak psow. Tak wiec tabliczka na drzwiach moze sobie proklamowac co chce, to jednak nie oznacza, ze trzecie czy piate pokolenie rodzone tamze bedzie jeszcze mowe ojczysta pamietalo. Ale stukam, wchodze, a tam Herr Grabowski na telefonie wisi, palcem pokazuje krzeslo, a do zony jak sie domyslalem, mowi tak: „Kochanie, mam jeszcze spooooooro roboty dzis, wiec moze okolo trzeciej dopiero z biura wyjde”. Usmiech na mojej twarzy byl chyba zupelnie zrozumialy. Sluchawka spoczela na widelkach, ja z wyzej wspomnianym (usmiechem) i wzrokiem niewinnym odzywam sie w te slowa: „O widze, ze bedzie nam sie latwo porozumiec”, na co Herr Grabowski lekko zmarszczyl brew i rzucil „SITZEN UND RUIG ZEIN!!!!„. Dalej rozmawialismy po angielsku, to znaczy on dukal wrzeszczac a ja dukalem glownie milczac, gdyz wiekszosc czasu spedzilem wyobrazajac sobie, ze zadaje mu rany ciete i szarpane w sposob niewybrednie brutalny. Kolega mi powiedzial pozniej, ze istnieje taki przesad, ze nawet wsrod urzednikow sa dobrzy niemcy. Posmialismy sie razem, jak jakby troche bardziej gorzko. No, to tyle tytulem wprowadzenia. Dalej bedzie weselej, na wszelki wypadek podpowiadam, bo nie wszyscy chca czytac smutne historie z zycia wyzszych sfer. Zastanawiam sie czy nie wrzucic tu jakiej sceny lozkowej, bo taka jest przeciez obowiazkowa formula harlekinowego pisarstwa. Jego tors falowal namietnie a platki roz wiedly z zazdosci gdy naga przechadzala sie glownymi alejkami ogrodu. Ogier wspial sie na zadnie lapy i wesolo bujal dlugim, czarnym Nie, jednak nie. Czwartek. Ten czwartek co wlasnie byl. Wtem! okazalo sie, ze swieta bede musial spedzic w Mediolanie. Nie moja to decyzja, ale w sumie lepiej posiedziec w samolocie niz sleczec nad deska kreslarska (che che). To znaczy mialem wrocic do domu na czas, ale sa problemy z biletem powrotnym. Odmawiam wiec szefostwu podrozy… no chyba, ze Natka poleci ze mna. Alez oczywscie nie ma problemu, co prawda podroz to w celu babysittowania klienta, jakis obiad czy kolacja, jakies zwiedzanie terenow Expo, ale malzonce bileta kupia z wielka przyjemnoscia, majac nadzieje, ze nie bedzie miala za bardzo tychze spotkan naprzeciwko. Malzonka nie bedzie miala, cos jej sie zaswiecilo w oku, gdy uslyszala slowo Milan. Podejrzewam, ze chodzi jej o cuda architektury i byc moze La Scale, jakies El Trovadoro czy cos. Bo o szalenstwo zakupowe jej nie podejrzewam. Zupelnie nic jej nie mowie o wynajetej giuliettcie. Zupelnie. Tylko, jak w tym dowcipie o rolniku co mial pole orac, ale traktora zapomnial, ja tez mam liste rzeczy do sprawdzenia. I hotel mam. I bilety samolotowe. I plany szwedania sie po Alpach czy wypad do Monaco albo innej Wenecji. I tylko Natka wizy nie ma. Orzesz ty! Po prostu mi przez rozum mysl nie przeszla, ze agent turystyczny moze czegos takiego sam nie zalatwic. A nie zalatwil. I wlasnie w srode dal (dala, bo to agentka byla, Samatha, podaje wam, byscie sie jej strzegli, bo jest niekompetena) znac, ze ja tym mam sie zajac. I zajalem sie. W czwartek ow razem z Natka i Juniorem Juniorem (bo nie bylo go z kim zostawic) dyrdamy do Ambasady. Podanie na wize? Wypelnione. Zdjecia (z komputera, drukowane na kredowym papierze)? Sa. Zaswiadczenie o stanie konta bankowego? Jest. Rezerwacja hotelu i bilet powrotny? Sa. A jakze. Ubezpieczenie na czas podrozy z opcja przeslania zwlok do kraju? I to jest. Nie bylo to latwo w jeden dzien zgromadzic, ale jest, wszystko [...] jest. Sprawdzam godzny przyjmowania petentow, jestesmy na czas. Pierwsi. Kolejki zadnej. Pani wizowianka zaprasza do okienka. Prego. Ale jakos tak z drewnianym spojrzeniem. No to ja zaczynam wyluszczac co i jak. „A czy umowione spotkanie ma?”. Ze co? Umowione spotkanie? Jak to? „Tak to” odpowiada drewniana kukla. „Bez umowionego terminu nie przyjmuje!” Glos jej nie zyskuje na cieple, ale moze mi sie tylko tak wydaje. Probuje wiec raz jeszcze. „Prosze pani, Siweta sie zblizaja, i nie mamy zbyt duzo czasu, moze pani mi…” „NIE! Bez terminu nic! A swieta sie zblizaja dla wszystkich! I nikt nie ma czasu! Szczegolnie jak sie nie ma umowionego spotkania! Isc do domu, otworzyc komputer i zrobic sobie termin on-line!!!” Tak mi mowi Wloszka, dumna potomkini cezarow. I patrzy na mnie takim spojrzeniem, ktore mozna strescic jednym slowem tylko. WYPIERDALAJ. Tak tez i uczynilem. Wczoraj. Zawiozlem Juniora Juniora do babci. Niech sie zaopiekuje, do czasu gdy wrocimy z Wloch (o ile wrocimy, bo moze nie pojedziemy, termin on-line mam na dzis, zobaczymy jak nas potraktuje los parszywy). Rzadko zdarza mi sie jednonocny wypad do Tajlandii, ale co zrobic, gdy dzien pozniej (w niedziele!) ma sie byc w biurze? Sru w jedna strone wieczorem, Babciu, tu sa ciuszki, tu to, a tam siamto, cmok-cmok. Zalatwione. Jeszcze tylko bezsenna noc u boku mlodego. Moja, bo on chrapal wesolutko. I juz powrot do domu, znaczy sie taksowka na lotnisko i smyk w ogonek do celnika z biletem w reku. Poniewaz bylem wczesnie, nie musialem sie spieszyc, kolejke tym razem potraktowalem z laskawym przyzwoleniem. Ot, turysci wracaja, opaleni, weseli, mili dla ludzi i dla swiata. To i ja tez, choc opalenizny umnie niet. Taki jeden opaleniec przede mna cos tam w plecaku grzebal, cos poprawial, na kleczkach, goraczkowo. A ja pelen do swiata milosci i generalnie dobrej woli (i manier rowniez), poczekalem. Troche czulem jak mi sie cos za plecami gotuje. Otoz, winny jestem wam tlumaczenie. Kolejki sa dla mnie jak pylki traw – zagrozeniem zdrowia i zycia. Taka alergia postkomunistyczna. Pieknie ja zilustrowal o ile sie nie myle Czeczot, rysunkiem na ktorym dwu mlodych mezczyzn spotyka sie na rogu ulicy w zimie, wiatr, snieg z deszczem, jeden z nich trzyma pod pacha dwie trumny dzieciecego rozmiaru. Drugi mezczyzna – po oczach mozna poznac – indaguje. Pierwszy radosnie odpowiada, ze rzucili, ze za rogiem, ale dodaje ze smutkiem, daja tylko po dwie na osobe. Tak. Wlasnie sie zorietowalem, ze dowcip ten dla nas nie jest dowcipem, a kolejnym pokoleniom tej dzikiej… czego… furii zakupowej, bo cos gdzies jest, bo cos, niewazne co, gdzies, niewazne gdzie, RZUCILI. Sam kupilem plaszcz przeciwdeszczowy a ojciec o malo nie kupil mebloscianki ale go wyrzucili z kolejki spolecznej. Nie wiem czy to nadal nie wymaga tlumaczenia. Ale poddaje sie, bo tego sie po prostu wytlumaczyc nie da rady. Komuna. PIERDOLONA KOMUNA, co zamienila nas w stado wscieklych piaranii. Stad i moja kolejkowa alergia. Ale nie tym razem, obecnie mily jestem i pelen milosci blizniego. Taka dziura w kolejce, jaka wyfasowal nam plecakowo-kleczacy gosc przede mna, do dzis powoduje podobne do opisanych powyzej reakcje u na przyklad Chinczykow. Ci, bez zadnych skrupolow wcisna sie gdy ktos tylko zostawi wiecej miejsca niz 15 centymetrow miedzy czekajacymi osobami. Na cale szczescie oni sa na ogol lekcy (letcy?). I nie zajelo mi to duzo czasu by wykoncypowac fizyczna metode „na kolnierz”. Do czasu gdy nie nauczylem sie po chinsku, wtedy zaczalem ich werbalnie ustawiac, bez ruszania bicepsem. Co gotowalo sie za mna, zapytacie? Ja, naiwny, w pierwszej chwili sadzilem, ze to wlasnie kitajcy szykuja sie do ataku. Ale NIE. To nie byli Chinczycy. To bylo GORSZE. We wlosach siwizna, na nosach srebrne ramki okularow. Nawet gdyby nie mieli w lapach bundes rajze pass’ow to i tak by bylo wiadomo o kogo chodzi. No i mruczeli do siebie w szprache. Postanowilem ich obserwowac. Ten patnik przede man powstal z kolan, dziura sie zmniejszyla, ale widze, ze on podobnie jak ja, nie lubi wycierac sobie kusiaka o plecy osoby przed nim, bylo wiec troche luziku. I coraz wiecej nerwowego szeptu w jezyku Goeringa zza moich plecow. Po chwili minal mnie okolkowany bagaz. Szwab, z mina godna Jasia Fasoli, fiu fiu, niewinnie, reke z walizkiem wyciagnal tak, ze staw barkowy mu pewnie wyskoczyl… ze stawu. Znam takich sztukmistrzow z Youtuba, przechodza przez obrecz od rakiety tenisowej, wlaza do walizek, kradna miejsca w kolejkach na lotniskach itp. Przed nami jeszcze z 15 osob. Frau szwabka podbliza sie do tego z dyslokacja stawu. Bagaz toczy sie nieuchronnie jak lodowiec. Reka sie kurczy do oryginalnego rozmiaru. Jeszcze 10 osob przed nami… WROC, nie dziesiec a 12. Szwaby jak Szczakiel po zewnetrzenej, wysforowaly sie na prowadzenie. Obraz niewinnosci i elegancji. Nosy do gory. Szepca jednak nerwowo. Daje im szanse za szansa. 8 osob. 6. Przy 3 osobach przed okienkiem rozumiem, ze wystawili sie na strzal i w ogole nie maja zamiaru wracac na miejsce za mna. „Przepraszam Pana” pytam klecznikowego „czy ci panstwo sa z Panem?” „Alez skad, w zyciu ich nie widzialem” „Dziekuje…” a do szwabow, z usmiechem „Wracajcie na swoje miejsce, w tej chwili” „Warum???” pyta oburzona niemra „Wir haben schon eine stunde gewarted!” Zanim przejde do opisu przyrody, podziekuje Olutkowi ponownie. Nie ma najmniejszego sensu znizanie sie do jezyka szubrawcow. Mialem przez chwile ochote odpowiedziec im po niemiecku, bo jak mawia Robert, po pieciu minutach sluchania mnie dostaje bolu glowy… To bylo kuszace, ale jednak nie az tak. Pora byla uzyc broni ultymatywnej. Kombinacja – Wiech, Wankowicz i… Szymon. Oto co z tego wyszlo. „A co ty myslisz fraucymero za ondulcje szarpana, co, ty pucytrepko przez brudne kundle trachana, ze my jestesmy jakims gorszym sortem, ktoren moze sobie godzine stac i czekac?” Jeszcze ciagle nie osiagnalem nalezytych rezultatow, bo jej „Waaaaaas?” nie bylo niczym innym jak niepomiernym zdumieniem, ze to gada. To. Znaczy ja. „Won swiniowata blondyno ze swoim Helmutem, w poskokach na koniec, ty corko Hitlera i HitlerJungenda!”. Kolor na twarzy obojga ulegl natychmiastowej poprawie. „Kein Kultur!” dodalem, troche z litosci, by utrzymac ich w informacyjnej wiazce. Na co jej lowelas poczul sie zobligowany do szarmanckiej postawy. Szerokim gestem pokazal miejsce PRZED SOBA i zachecil mnie laskawie, bym GO WYPRZEDZIL, jesli mi sie spieszy. „O ty szwabie w hakenkrojc czesany, o ty mordo zaprzanska, MNIE chcesz MOJE WLASNE MIEJSCE w kolejce odstepowac, klauzypedro berlinska, wypierdku Goebbelsa, mnie chcesz moje laskawie nadac? A zeby cie jasna cholera goraczka trawila, by cie jasny szlag trafil, zmutowany Ostdojczu, pomiocie faszystkowskiej makolagwy! Won, won, poszedl precz na swoje miejsce, kundlu wszawy!” „Wir haben schon eine stunde gewarted!” przypomniala sobie niemra. „Stul ryja pociotku Ewy Braun, naloznicy Adolfa!” i tu poniewaz jakos zabraklo mi pointy dodalem nieco nieladnie „Verfluchte scheiskopf aus waffen SS”. Po czym przeszedlem na terytorium dla nich obce, by nie czuli sie za pewnie „And I do not want you doing me no favors, you bunch of Kraut munchers, you can KEEP MY PLACE in the queue, nobody wants it after you touched it with your dirty breath. Merry Christmas, enjoy your thievery”. Tu musialem skonczyc, bo wlasnie podeszli do kontuaru, a tam siedzial pan pod mundurem i groznym spojrzeniem udzielal nam wszystkim nagany. Melchior Wankowicz zbluzgal kiedys dorozkaza w Moskwie, tak go ladnie zbluzgal, ze ten mu spokojnie powiedizal „Sadities parin, daram pawiezu”. Troche zmieszany wzrokiem celnika postapilem krok w tyl. I wpadlem w lapy rozentuzjazmoawnego tlumu, co gremialnie bil mi brawo i pokazywal lajki fejsbukowe na zywo, kciukami. Do tlumu dolaczyl jeszcze ten klecznik, gratulujac mi po francusku. Na co ja mu dzielnie odpowiedzialem, lekko zazenowany i stremowany, ze przepraszam za atak na sojusznika w NATO i partnera w Unii. „Alez nie, nalezalo sie im, za to wszystko” odpowiedzial z nieskrywana radoscia. Dokladnie tak.

czwartek, października 14, 2010

Wojna NA INTENCJE

Panom od srubek do tej pory latwiej bylo na tym swiecie zwyciezac niz dziadom.
Pan od srubek lyknal wrogowi z dyni w ciemnej uliczce - i na zawsze zostal kwalifikowany przez nagrzany wymiar sprawiedliwosci jako nieznany sprawiec. A taki dziad, co on sie nie natrudzil… I nic. Caly wysilek spelzal na niczym, gdy lemiesza sprawnie wykonanej akcji propagandowej nie udalo sie przekuc na miecza werdyktu. Ilez to juz prob bylo. Laptopy ziobrzane, korupcje szeremietiewoskie, dopalacze krolewskie, wszystkie ataki na Macierewicza co w blocie uniewinnien sadowych grzezna…
I nic.
Na cale szczescie dziadow mamy nie od parady. Gdzie paragrafu nie stanie, stana oni. Nie ramie w ramie z ZOMO, co najwyzej z Goebbelsem i Urbanem. Ba, nawet Urbana w prochu i pyle zostawiaja, wszak ewoluuja nam ci ulubiency zaprzyjaznionych mikrofonow.

Telewizja TVN wyemitowala wyjasnienie dziada o wdziecznym nazwisku Karol Smoląg. Za Dziennikiem: “Argumentował, że cytat był co prawda przytoczony nieprecyzyjnie, ale oddawał ducha wystąpienia szefa PiS. ”

Czarowne.

Przez chwile pomyslalem sobie, ze wiekszych jaj nie mozna z pogrzebu sobie robic. Jednakowoz, podobnie jak ten gosc co pomyslal, ze chce puscic baka, pomylilem sie. Mozna, czego dowiodl towarzysz Napieralski twierdzac publicznie, ze nie interesuje go legalnosc uzycia "sluzb" przez PiS, a tylko aspekt moralny… i NIKT go (!) smiechem nie (!) jak wscieklej sobaki.

Wydaje sie, ze stad juz nie ma odwrotu. Kraj zorwellizowano do szpiku kosci. Dziady beda sie teraz uganianly za moherami i analizowaly co ten czy ow mial na mysli i w jakim duchu sie wypowiadal.

I tu przychodzi ukojenie. Dla dziadow. Ze pan od srubek juz wcale nie jest taki wielki wiracha, bo oni wlasnie doszlusowali i osiagneli dokladnie ten sam stopien bezczelnej bezkarnosci przy jednoczesnym jawnym gwalcie na praworzadnosci i przyzwoitosci. A moze i lepszy, bo krwi na rencach teoretycznie mniej. Zloczyncow nareszcie sie osadzi zgodnie z nowymi standardami, a jak osadzi to i w kazamaty wtraci… a bohaterom moze i medal ufunduje. Nadawac je pewnie bedzie tez bohater, Jaruzel. Gozdzikiem obdaruje Medrzec Europy. Poblogoslawi pelniacy obowiazki Chrabiego lub Slonce Peru.

I bedzie skutecznie, higienicznie i moralnie. A przynajmniej smiesznie i zwyciesko - do kolejnego ruchu srubkowych, bo przeciez i ci ambicje profesjonalne posiadaja.

I bedzie strasznie.

Etykiety:

środa, sierpnia 25, 2010

Tak sprawdzam, czy jest tu ktos oprocz echa?

mnie bowiem tu juz dlugo nie bylo.

Halo?

Etykiety: ,

piątek, września 19, 2008

CHCE POWROTU ZIMNEJ WOJNY

Ja. Ten co wiecie, sie sprzeciwial. Rewiduje swoja opinie dzis, i calym sercem popieram. Wojne. Zimna.

Kto chce tlumaczenia, niech czyta. Kto nie, to moze sobie pojsc do kina na ten film. Co to go jeszcze nie widzial. A ja brne.

W tlumaczenia.

Zaraz bedzie 20 lat od czasu, gdy Zwiazek Socjalistycznych Republik Radzieckich przegral ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Polnocnej. Na punkty przegral, bez jednej kulki wystrzelonej. Czy ktos z was gral w Call of Duty? Ja gralem. Wczoraj. W pojedynku miedzy dwoma strzelaczami mozna wybierac rozne opcje. Jedna z nich jest "OBRONCA". Obronca zastrzelony przez przeciwnika pada... detonujac ladunek wybuchowy. Zawodnik nieuwazny, potrafi po zastrzeleniu Obroncy pasc ofiara takiego wlasnie posmiertnego ataku. Dynamitem. Trotylem. Prochem. Acha, tam na punkty nie mozna wygrac.

Od poczatku wiedzialem, ze to zly przyklad.

Konczy sie druga dekada bez sowietow. Skad to, skad? Skad porownanie do Call of Duty? To troche przez grype i syrop kodeinowy. A troche przez to, ze chodzili dookola siebie dwaj zawodnicy i tak groznie sie stroszyli i tak groznie na siebie warczeli i takie spojrzenia miotali.

Ale obaj zyli.

Ruski padl jednak, ciosem z Ray Guna wykonczony. Padl jak kawka i rozpuknal sie na czesci. Czlek jednak glupi jest a jeszcze bardziej czlek amrykanski. Miast nauki wyciagac, tanczyc nad trupem zaczal.

Przewidywac mozna najgorsze.

Amerykan bulknie. Rozpuknie sie ze szczetem. Ruski wstanie jak zawodnik w grze komputerowej - po nowe zycie. Amerykan dostanie minuty karne za samobojstwo. Rusek bedzie sie szarogesil. Teraz on bedzie mial dwadziescia lat na rozpukniecie sie, a przeciwnik na powstanie z kolan.

Wykres matematyczny dwu sinusoid mi sie pojawil na chwile przed wyobrazni okiem. Oscylator wyimaginowany. Jakby tak zgrac je na powrot w fazie, jakby tak fale stojaca uzyskac? Wytlumic i wyposrodkowac? Ameryke z ludzka twarza miec i ruskow z taka sama tez?

Po plecach przebiega mi dreszcz.
To tylko grypa. Wracam do wyra.

poniedziałek, sierpnia 25, 2008

TAF NEGOSZJESZONS czyli wpis o NADZIEI

Z doskoku, boc to sezon kanikuly, sledzilem wydarzenia ostatnich tygodni. Z tego co widzialem, wyszlo mi, ze sojusznik w walce z terrorem posluchal jednej rady za duzo i skutecznie sprowokowal niedzwiedzia. Zaplacili za to cene gruzini, zaplacili osetyjczycy, abhazowie... zaplacilo i PO.

Z duza radoscia, kabareciarskimi plasami pro-narkotuskowej prasy spowodowana, obserwowalem falszywa radosc z nagle zakonczonych negocjacji w sprawie tarczy. Tej samej, ktorej "ich czlowiek w warszawie" mial nie zatwierdzic. Tej samej, ktora nieporadek sabotowal z szelmowskim usmiechem. Tej to wlasnie tarczy, ktorej nagle, w strachu okrutnym, widmem wojny strzelanej kulkami z kalacha spowodowanym, sie rzad PO uchwycil.

Nie jestem swinia na codzien, ale przy takiej okazji sobie nie odmawiam. Kazda probe dziennikarskiego przedstawienia tego porozumienia jako sukcesu PO obdarowywalem piekielnym chichotem. "Noooo..." produkuje sie dziennikarz na ekranie "ale PO wywalczylo, WYWALCZYLO dla nasz te patryjoty!". A ja na to "Paciorki i perkalik, prosze pana, ze sciegiem na okretke, bo przeciez glownie o TARCZE chodzilo i chodzi, a nie pazlotka i gzymsy ornamentalne... Strach przed ruskim wam dupsko scisnal... Jak trwoga to do Boga...". Tu sie lekko opamietalem, bo przecie pan z ekranu nic nie uslyszal, a dalej swoje trabil. Wlasnie opowiadal jak to "Niewiadomo kto z kim i gdzie bedzie podpisywal" na co znow mnie trafilo i nie omieszkalem ripostowac, ze "To nie byly negocjacje a gra na zwloke do Swiety Nigdy... Nie ma dziwne, ze do podpisywania zupelnie nieprzygotowani, przeciez tego mialo nie byc."

Glupawka trwala dalej. Stawka wieksza niz zycie stalo sie dla narkotuska i PO takie ustawienie podpisania cyrografu by Kaczynskiego pograzyc lub obrazic. A najlepiej i pograzyc i obrazic. Jednoczesnie. "Ten pan sobie MOZE tam przyjsc" rzucila kolejna jetka jednodniowka z ekranu. "Czekaj szmato" perrorowalem "zobaczysz kto bedzie sie smial ostatni, gdy Condie zazyczy sobie tego pana, bez ktorego tarczy by nie bylo..."

Czy juz mowilem, ze jestem przeciwnikiem tarczy? Za dygresje przepraszam, to nie ma nic do rzczy.

Szybciej niz mozna powiedziec CZARYMARY nadejszla wiekopomna chwila. Podpisali. Staneli. "Powiem cos w jezyku linguicz do szanownej pani" rzucil narkotusk. Powiedzial. W linguicz. "Uelkom ewrybady. Ze negojszeszons uer taf. Senkju.".

I w tym momencie zamarlem z wrazenia. Zupelnie na serio i bez szyderstwa. Przeciez to genialne jest, narkotusk jest genialny i w ogole wszystko rzuca na kolana. Lata pieprzenia bez sesu. Hektary plotna prezydialnego. Hektolitry kawy i tony tytuniu. Wyjazdy w delegacje. Zbieranie kworumow. Glosowania tajne i kulkami. Tupanie nozka. Obraza i plecowe poklepywactwo. Klasyczna rozpierducha. I koniec. I podpisanie. I sukces.

SUKCES.

Jakze wiec nie spogladac z nadzieja ku EURO 2012? Precedens ustalony. Lata pieprzenia o budowaniu stadionow? Phi... nie ma sprawy. Na tydzien przed zawodami zrzuci sie wine na "tego pana co to sobie moze przyjsc albo nie". W dzien otwarcia wywiezie sie druzyny gdzies pod Mlaciny Dolne do lasu na polane, bramki z palikow jakich sie skleci... wyjdzie narkotusk i powie:

"UELKOM EWRYBADY".

I bedzie klawo. Senkju.

sobota, lipca 26, 2008

NOWY, CZAROWNY SWIAT

Podchodzi do ciebie czterech zamaskowanych. Nie widzisz ich twarzy. Widzisz tylko blyszczace wrogo oczy tchorzliwych oprawcow bez twarzy. Katow.

***

SALUTOWANIE

Forma pozdrowienia, wedlug niektorych zrodel wywodzaca sie z gestu reki otwierajacej wizjer helmu w czasie powitania dwu rycerzy przyjaznych sobie, lub stajacych w szranki "z otwarta przylbica".

***

Przygniataja cie do ziemi wsrod skandowanych komend. Wiesz, ze jestes w rekach fachowych oprawcow. Nie improwizuja, sa doskonale wycwiczeni. Dwu z nich krepuje ci rece, dwu spina ci kajdanami nogi. Na glowe wciskaja ci smierdzacy moczem kaptur. Tracisz orientacje.

***

BIALA FLAGA

Symbol gotowosci zawieszenia dzialan wojennych.

***

Lapia cie pod pachy, wleka po ziemi zdzierajac ci skore z kolan. Przewracaja na wznak. Przwiazuja do deski. Najpierw rece, potem nogi. Nie zadaja pytan. Nie sluchaja twych blagalnych krzykow. Pod worek wciskaja ci szmaty. Zaczynasz sie dusic. Przechylaja deske nad studnia pelna wody. Zaczynasz sie zsuwac.

***

PARLEY

Dyskusja lub konferencja pomiedzy stronami zbrojnego konfliktu.

***

Kaptur przygnieciony woda do twarzy nie zatrzymuje wody. Wlewa ci sie ona do uszu, glowe wypelnia ci gluchy szum. Serce wyrywa sie z piersi w galopujacej adrenalina arytmii. Goraczkowo walczysz o kazda jote stechlego powietrza. Mokra szmata klei sie do twarzy. Najostatniejszy lyk powietrza... i koniec.

***

KONWENCJE GENEWSKIE

Zbior praw regulujacych sposob traktowania wiezniow wojennych.

***

Wiesz, ze nie uda ci sie utrzymac powietrza w plucach dlugo, ale jakbys sie nie przygotowywal do tego i trenowal, szamotanina, adrenalina i szalone panika serce nie pozwalaja ci na planowane dwie minuty bez oddechu. Wytrzymujesz dziesiec sekund, ktore przypominaja ci wiecznosc. Kaszlesz i wciagasz do pluc to co jest. Mokra szmata w ciemnosciach pod woda dziala tak samo jak lyk wody prosto w pluca. Woda wlewa sie do nosa. Zaczynaja sie konwusje. Toniesz.

***

JONATHAN FREDMAN, prawnik CIA

"Jesli wiezien umrze, to znaczy, ze cos spartoliliscie. Wszystkie inne chwyty dozwolone."

***

Deska podnosi sie. Poczatkowo tego nie zauwazasz, cialem twym targaja spazmy. Jestes bliski a moze nawet masz atak serca. Spod kaptura ktos wyszarpuje ci szmate. Zanim zdejma ci sam kaptur wymiotujesz do niego zolcia.

***

JOHN ASHCROFT, byly naczelny prawnik rzadu USA

"Symulowane topienie ludzi nie jest tortura"

***

Jesli nazywasz sie Abu Zubaydah - bedziesz topiony dziesieciokrotnie w ciagu jednego tygodnia.

***

MIEDZYNARODOWY CZERWONY KRZYZ

Ostrzegl w tajnym raporcie rzad USA, ze metody stosowane przez CIA sa tortura i jako takie moga doprowadzic do uznania Georga W Busha i innych przedstawicieli rzadu USA za zbrodniarzy wojennych.

piątek, lipca 25, 2008

OFIARA

Niczym kiespki zart o sowieckim samobojstwie (gdzie Sasza strzelil sobie w leb 39 razy) brzmi historyjka ta. Byla sobie LaVina. Zaciagnela sie do Marines. Pojechala do Iraku. Wrocila w cynowej puszce. Zalutowanej na fest.

Historia do tej pory raczej normalna. Rodzice otworzyli drzwi, zobaczyli zolnierza w paradnym mundurze i... juz wiedzieli. Kolejna ofiara wojny. Kolejna ofiara nieludzkiego terroru. Wszystko byloby jak nakazuja dobre maniery, gdyby nie pytania jakie zadawali. Ci rodzice.

- JAK ZGINELA?
- Samobojstwo - odpowiedzial zolnierz krotko.
- Chcemy wiedziec wiecej.
- Niczego wiecej sie panstwo nie dowiecie. Tajemnica.

To slowo przesladowalo rodzicow dlugi, dlugi czas. Powolywali sie na prawo, zatrudniali adwokatow, mijaly dni. Ktos w koncu sypnal - w rece rodzicow trafil CD-ROM ze zdjeciami LaViny. Pobitej, z podbitym okiem, genitaliami spalonymi kwasem, z krwia tamze, spalonymi dlonmi, zlamanym nosem i kula w glowie. Praworeczna LaVina z dziura w lewej skroni. Znaleziona w kwaterze "cywilnych kontraktorow".

Pisalem juz kiedys o cywilnych kontraktorach. Najemnikach. Psach wojny. Firmie Blackwater. Tych samych gosciach co "wspomagali" wojsko w ataku i pacyfikacji Iraku, przesluchaniach i torturach w Abu Ghraib. Pisalem o ich braku lojalnosci do kraju i flagi, braku skrupulow, kodu moralnego, o immunitecie chroniacym ich od odpowiedzialnosci za zbrodnie w Iraku, o ich fachowym zabijaniu za pieniadze...

Oczywiscie moge sie mylic, bo nie ma zadnych dowodow na to, ze LaVine brutalnie zgwalcili i zamordowali. Jak w tym sowieckim dowcipie, najprawdopodobniej zrobila to sobie sama.

sobota, lipca 19, 2008

50 MILIARDOW DOLAROW I WSZYSTKIE ZLOZA ROPY W IRAKU

Kto mi tu jeszcze podpadl… Pan Piotr Wolejko.

W jednym ze swoich komentarzy na Salonie24 (pod postem do milowania USA wzywajacym) napisal takie oto zdanie:

“Mój pogląd jest taki, że świat bez Saddama jest lepszy, natomiast popełniono wiele błędów w przygotowaniu i przeprowadzeniu operacji irackiej. Jestem pewny, że gdyby teraz w Iraku było spokojnie, wszyscy gratulowaliby Stanom i wynosili Busha pod niebiosa.”

OK, dwa zdania. Jedno wielkie lgarstwo. Bo co ma do rzeczy swiat bez Saddama? Jetkom jednodniowkom politycznym (do ktorych pana Piotra nie zaliczam) przypominam, ze glownych powodow propagandowych do wojny z Irakiem bylo… JEDEN. Saddam mial (wedlug prowojennych propagandzistow) BRON MASOWEGO RAZENIA wycelowana w kraje zachodnie (z gwarantowana mozliwoscia ataku w 45 minut).

Ktokolwiek sie z ta teza nie zgadzal to albo szedl do lasu na spacer jak David Kelly (jetkom wyzej wspomnianym przypominam, ze David byl ekspertem w temacie zapoznanym i zaprzeczal istnieniu BMR w iraku - czyli mial racje. a ze spaceru wrocil w trumience). Albo byl kapowany przez bialy dom jako szpieg CIA (Valeria Plame). Albo byl zakrzykiwany przez busza i kondolize, ktorzy na przemian uzywali tych samych slow. “Nie ma dowodu na jego BMR? A co, chcecie by dowodem na to byla chmura w ksztalcie grzyba???”

Gdy na jaw wyszlo wielkie “broniowe” lgarstwo, gdy przez Irak przetoczyla sie smiertelna maszyna wojenna, gdy busz zataczajac sie z radosci szukal BMR pod stolikiem przy wodeczce - zaczeto wymyslac owej inwazji powody “w opakowaniu zastepczym”.

Byly wsrod nich te o zlym Saddamie (ktory propaguje w swych tekstach pan Wolejko) byly i te o promocji demokracji w Iraku, byly i te, ze z terrorystami nalezy walczyc i czesc. Nawet nie chce mi sie dyskutowac z nimi czy udowadniac, ze w iraku sa irakijczycy gotowi umrzec za wolnosc wlasnego kraju. Pies morde powodom zastepczym lizal.

Dzis, gdy obluda nikomu juz nie jest potrzebna, przechodzi sie do konkretow. Ameryka zada od Iraku zgody na kolonizacje. Ugoda ma zapewnic ameryce wieczna obecnosc wojskowa, immunitet od zbrodni i mozliwosc atakowania kogokolwiek z terytorium Iraku. Wolnosc? Oczywiscie mozliwa, pod warunkiem, ze cena zostanie przez irakijczykow zaakceptowana.

50 MILIARDOW dolarow jest czescia tej tranzakcji. To sa pieniadze irackie, zatrzymane przez ulegle rzadowi usa banki zachodnie. Na jakiej podstawie prawnej? Dekret prezydencki (Executive Order) z czasu podpisywania wszelkich swistkow nadajacych wojnie z Irakiem pozory prawa. Dekret ow mowil o przejeciu WSZYSTKICH dobr irackich (by miec z czego odbudowac kraj zniszczony rzadami zlego Saddama).

Wszystkie zloza naftowe rowniez zostaly skonfiskowane. Chca je irakijczycy odzyskac - musza zapomniec o niepodleglosci? No to jak… porozmawiamy?

Porozmawiali.

Przypomne, ze nacjonalizacja ropy w regionie byla zwyciestwem calego kraju i uznawana byla powszechnie jako symbol wyzwolenia sie spod kolonialnego jarzma. Pare dni temu, post-demokratyczny rzad Iraku podpisal akt reprywatyzacji zloz ropy, oddajac koncernom wskazanym przez amerykanskich konsultatnow… nie… nie 49% zloz. nawet nie 51%. Okolo 70% ropy oddano w rece konsorcjow preferowanych przez okupanta.

Podobno irakijczycy osiagneli sukces. Pewnie tak. Pozbyli sie zlego Saddama, nawet nie wszystkich przy wyzwalaniu zastrzelono, a ci co przezyli nie musza sie nawet z Iraku wynosic. Panu Piotrowi Wolejce przypomne, ze taki scenariusz w wykonaniu drobnych rzezimieszkow nazywa sie bandyckim napadem z bronia w reku, morderstwem i wymuszeniem.

On wydaje sie tym nie przejmowac. Woli pisac bajeczki o tym co by bylo gdyby.

Zamiast.

poniedziałek, lipca 14, 2008

WYRAZAM SMUTEK Z POWODU SMIERCI GEREMKA

za dlugo kazal nam czekac.

czwartek, lipca 10, 2008

SZCZOTKI W ODBYTNICY I ZDEPTANE JADRA

"Faszyzm zaczyna sie, gdy grupe zakompleksionych, podlych ludzi przekona sie o ich wyzszosci. Potem nastepuje masowy mord."

Te slowa Kurta Vonneguta Witoldowi Repetowiczowi (EUROPA21) dedykuje.

Charles Manson mi sie przypomnial, ten ktoremu kare smierci na dozywocie zamieniono. Za co go na tak okrutna kare skazano? Za niewinnosc. Sam nikogo nie zamordowal. Rak krwia skalanych nie mial. Mowil tylko, co wedlug niego myslec inni powinni i co stac sie ma. Przywodca kultu. A dla sadu - morderca.

Pan Repetowicz sam nikogo szczotka w odbyt nie gwalcil (zakladam). Z Charlsem Masonem ma jednak wiele wspolnego. Nawoluje bowiem do akceptacji zbrodni. Ze swada i widoczna radoscia opowiada nam o sposobach i metodach tortur, jednoczesnie wmawiajac czytelnikom, ze sa przeciez lepsi... wiec im wolno. A jesli ten argument nie zadziala, to wypada plebs potraszyc kolejnym atakiem samolotami w budynki - i juz nie tylko wolno ale nawet potrzeba (wedlug pana Witolda Repetowicza, promotora przemocy na bezbronnych).

Przemoc na bezbronnych - gdy raz sie zacznie... kto wie gdzie, kiedy i czy w ogole sie zatrzyma? Skoro mozna torturowac wiezniow w Abu Gharib (mialem milczec, ale przypomne, w wiekszosci byli to drobni kryminalisci zlapani w tlumie szabrujacym "wyzwolony" Bagdad), skoro mozna torturowac wiezniow w Guantanamo (taksowkarze i ofermy co sie daly wziasc w lapankach - ktorym zarzutow formalnych prokuratura wojskowa nie moze postawic od lat), to czy nie mozna skuc w kajdany, podlaczyc jader do pradu osobie ktorej z oczu zle patrzy? A co zrobilby taki promotor tortur, gdyby sie dowiedzial, ze u mnie na scianie wisi portret Saddama? (Nie wisi, ale moge zaczac sie rozgladac za takowym). Pan Repetowicz wlasnie to mial do zarzucenia islamskim "terrorystom". Ze pogladami sa od niego odmienni. Pan Repetowicz wierzy niewatpliwie, ze kto sie z nim nie zgadza, zasluguje na gwalt kijem od szczotki.

Otoz ja sie nie zgadzam z pogladami pana Witolda Repetowicza. Co wiecej, uwazam jego poglady za chore, szkodliwe i potencjalnie tak kryminalne jak kryminalnym byly poglady Charlesa Mansona. Uwazam, ze za podzeganie do nienawisci, rasizmu oraz naklanianiu do akceptacji zbrodni panu Witoldowi Repetowiczowi nalezy sie sprawa sadowa.

No chyba, ze promocja faszyzmu jest juz dozwolona.

wtorek, czerwca 17, 2008

FALSTART

Swiat obiegla wlasnie wiadomosc, ze Amerykanskie Malzenstwo (w Ameryce) wyciagnelo bledne wnioski z obserwacji rzeczywistosci. Sadzili bowiem, ze torturowanie topieniem, obezwladnienie elektrycznosia czy traktowanie mikrofalami sa czescia powszechnej, zdrowej, nowej Kultury Amerykanskiej. A problem mieli. Syn na buntownika im rosl. Niegrzeczny byl - czyli w jezyku Prezydenckim stanowil "bezposrednie zagrozenie" dla ich podstawowej komorki spolecznej. Co wiec zrobili? Nic takiego w sumie, nawet nie wsadzili mu glowy pod wode na pare minut. Nikt mu nawet oka nie wybil, o obnazeniu i gwalcie nie wpominajac. Po pysku nie obili. Rak do kostek nie przywiazali "w pozycji dyskomfortowej". Lampa snu nie utrudniali. Nawet do pradu go nie podlaczyli.

Ot, do drzewa przywiazali w ogrodku i zostawili na noc.
Syn im rano umarl.

Zupelnie niewiadomo dlaczego, bo przeciez nawet wymienione wyzej "tortury" to zadne tortury, tylko takie tylko "mocniejsze naklanianie do wspolpracy" jest. Niestety, policja nieludzka jakas sie w Ameryce zrobila i zamiast rodzicom wspolczuc, tudziez udzielic paru fachowych porad, zlapala ich i do aresztu wsadzila. Sedzia zas nie wyznaczyl kaucji, wiec na proces doprowadzeni beda z celi w zelazo zakuci.

Coz. Co wolno Prezydentowi, to nie tobie, Ameryko.

JESZCZE nie.

sobota, czerwca 14, 2008

"CHCIALEM ZABIC SEDZIEGO"

"tak premier Donald Tusk skomentował wczorajszy mecz Polska-Austria."

Taka oto notke znalazlem PRZYPADKIEM na portalu o obrzydliwej nazwie... Wahalem sie czy podac link, wychodzilo mi, ze jest to jak namawianie do perwersji. A wiec - lepiej milczec.

Co do notki jednak, samej w sobie. W pierwszym momencie nie uwierzylem. Bo portal ow namiestnikom zreinkarnowanej PRL bardzo jest przychylny. Skad wiec nagle to obnazanie premierowskich instynktow kryminalem smierdzacych?

(Widac nie kazdy portal ma standardy tak wysokie jak salceson24. Nie kazdy na slowo agitujace ku morderstwu wzdraga sie, ze nie wspomne o wycinaniu czy chocby zniesmaczonym fuknieciu. Fuj!)

Portal, ktorego nazwy nie wspomne, nie od macochy jednak i swoj spryt posiada. Przyznanie sie do kryminalnych inklinacji nie obylo sie bez podparcia ich autorytetem Narodu. Tu nastepuje reszta cytatu:

"Kolejny powód by przyznać: Tusk to premier, który rozumie Polaków."

Abstrahujac od tego czy narkotusk naprawde rozumie polakow, zabieg wykonany przez niewymienialny z nazwy portal jest w swej konstrukcji piekny i wododszczelny jak rakieta, poliot i ruhla w jednym. Nie podoba sie wam narkotusk-morderca o mentalnosci kibola? SAMISCIE TACY.

Otoz wierutne to klamstwo i manipulacja. Jak-to? A tak-to. Dzis bowiem wnuk dziadka wyjasnil sprawe do konca (dowiedzialem sie z lektury pana Warzechy, co dowodzi jawnie, ze mam zly dzien i nie serfuje po grzbietach fal a sciagam sam szlam). Co pisze pan WaŁuk? Wedlug niego narkotusk chce matactwem, swinstwem i podstepem zaklamac wyniki referendum i pomimo zwyciestwa irlandczykow nad lizbona - traktat nielegalnie przeforsowac.

Ojejku. To przeciez stawia Donalda Tuska na rowni z Howardem Webbem. Obaj imaja sie kryminalnych metod by przypadkiem z gory przesadzonego wyniku nie zepsuli jacys pozal sie boze ludzie spoza ukladu.

Powtorze raz jeszcze za niewymienialnym portalem:

"Tusk to premier, który rozumie Polaków."
Rozumiem, ze pod oknami premiera ciagnie tlum z pochodniami, krwi irlandczykow zadny.

czwartek, czerwca 12, 2008

O BOZE, A JAK WYGRAJA DEMOKRACI???

U sojusznika zamieszanie. To sie oficjalnie nazywa "demokracja" i odbywa sie raz na cztery lata, taki festiwal z duza iloscia dymu. Siwego dymu.

Przygotowania trwaly juz od ponad poltora roku, kandydaci na kandydata walczyli bratobojczo o nominacje z ramienia partii do ktorej naleza. No... chyba, ze sa bezpartyjni, wowczas nie walcza o nic. Doslownie, bo system amerykanski jest od sowieckiego rozny tylko deklaracja o posiadaniu dodatkowej partii. Jednej. Deklaracja, bo po pierwsze partia demokratow jest partia taka troszke na niby. I jeszcze deklaracja dlatego, ze ubieraja sie demokraci z republikanami u jednego krawca.

Co nie znaczy, ze raz na lata cztery atrakcji sobie nie dostarczaja. Ostatnie kilka tygodni przynioslo ich sporo. Obama versus Clinton. Ach, jakiez to byly emocje. Clintonowa, startujaca z pozycji medialnie namaszczonych, w koronach i gronostajach paradujaca zawiodla sie na glosujacych. A ze glupia nie jest - wiedziala, ze jej brak zgody na przegrana jest mocniejszy od jakiegos tam licznia glosow - to sie potencjalnej szansy zalapania na fuche chycila pazurkami tak mocno jak mocno sie jej maz prezydent kiedys tam czepial, z niedopietym rozporkiem idac w zaparte. Szanse bowiem, teoretyczne, na tak zwany "ticket" swojej partii Hilarka ma do dzis. Jej kampania kandydacka jest jak Stan Wojenny w roku 1983 - "zawieszona". Gdy... gdyby Obame przejechal autobus, kampanie sie odwiesi a na buzie pomarszczona nienawistnie powroci usmiech radosny.

Kto ogladal Hilarki mowe "zawieszjaca" wie o czym mowie. Dziekowala swym wyborcom z promiennym usmiechem. Popierala Baraka ze szczekosciskiem godnym buldoga.

Dowod tez nam dala na fikcje systemu dwupartyjnego. Dzis we wszystkich komentarzach rozwazana jest mozliwosc gremialnego przejscia popleczniko Clintonowej na strone MacCaina. On sam o tym z wyuczonym usmiechem opowiada. To ma byc dowod na istnienie jakichs partii? Nie sadze.

Barak Obama pierwsza czesc wyscigu wygral. Zaczyna sie szarza na Bialy Dom. Szarza, ktora szczerze mowiac czarny senator moze zupelnie skutecznie doprowadzic do konca. Czego mu niby brak? Charyzmy? Takiej amerykanie nie widieli od czasu Johna F Kennediego i Martina Luthera Kinga. A tu prosze - dwa w jednym. Orator z niego tez nieprzecietny. Antyteza dynastycznej Clintonowki, antypod imperialnych Bushow. "Nasz czlowiek, swoj chlop". Choc pewnie i to nie do konca potrzebne, bo od McCaina ma ladniejsza fryzure i wlasniejsze zeby. Amerykanom to w sumie powinno wystarczyc do dokonania wyboru.

Lecz nie fryzjerski czy dentystyczny aspekt lansuje sam zainteresowany. On stawia na zmiane. Nie, nie na "zmiane" a na "ZMIANE". Haslo okrutnie chwytliwe, a na dodatek jak ameba plastyczne. Kazdy, kto zmiany od amerykanskiej polityki oczekuje wpisuje sobie swoje wlasne listy zyczen, kazdemu potencjalnemu wyborcy sie zmiana podoba. No... nie kazdemu. Ale tez nie kazdy jest wlascicielem firmy nafciarskiej czy prywatnej armii mordercow do wynajecia.

Amerykanom nie podoba sie. Nie podoba im sie coraz bardziej. Jeszcze pare lat temu bylo przeciez tak cudownie. Co prawda dostali lupnia jedenstego wrzesnia roku pamietnego, ale popedzili wrogom kota, ba, psa i kozy im popedzili. Nie do konca wiadomo jakiemu wrogowi, bo to juz dla amerykanow nieco zbyt skomplikowane, ale popedzili. Amerykanom sie zawsze podoba, jak te bomby w kominy wpadaja. Na dodatek kazdy dostawal nagle pozyczke na dom a juz niedlugo miala byc bezyna za darmo.

Tymczasem nic wlasnie. Tortury i panstwo policyjne zastukalo do amerykanskich drzwi. Pytania niewlasciwe traktuje sie pradem. Banki nbankrutuja od skandalu z subprime a bezyna? Co tu gadac. Obama. ZMIANA. Tak, tak.

Polska prawica (a co ciekawsze i lewica sympatyzujaca z decyzja rebe Kwasniewskiego o udziale w Koalicji Dobrej Woli) patrzy na te amerykanskie sympatie z trwoga. "Ojej" mowia. "Jeszcze jest szansa na MacCainowe zwyciestwo" mowia. "On bedzie mial nasz interes na sercu" mowia. "On nie zdradzi Iraku jak ten pacyfista Obama, on tylko pomoze nam wyzwalac swiat" mowia.

Mam dla was, kochani, DOBRA NOWINE, oparta nie tylko na cynicznym przekonaniu, ze nie ma znaczenia kto jest prezydentem USA (gdyz nie on naprawde rzadzi). Barak Obama wie, kto naprawde wybiera szefa szefow. Pare dni temu zglosil sie na przesluch... spotkanie odbyl z czlonkami AIPAC'u. To taka mala organizacja amerykansko izraelska, ktora ubiera sie w kolory eminentnie szare. Co Barak im powiedzial?

"Jestescie najwazniejsi. Popieram Was. Kocham Was. Sikam na Palestyne, robcie z nia co chcecie. Chcecie nalotu na Iran? Macie jak w banku. Macie jak w banku. Macie jak w banku."

Tak im powiedzial. Prawie doslownie albo i lepiej.

No to czego sie kochani obawiacie?

czwartek, czerwca 05, 2008

AZJA

LiBing wita mnie szerokim usmiechem.

- Hi, jak Ci minal weekend?

LiBing bardzo sie stara. Jest moim sekretarzem, to znaczy byl, bo anegdota miejsce miala w Chinach i to w poniedzialek (a dzis jest czwartek) lat temu piec. Ale na potrzeby wpisu tego chromole chronologie i smialo pre wprzod... Hola, hola. O czym to bylo? Acha. LiBing sie usmiecha. LiBing mowi. LiBing jest moim sekretarzem, bo mowi po angielsku. Choc smiesznie. Uzywa staro-podrecznikowych archaizmow i slangu sprzed 50 lat. Ot, kiedys dostalem dwa zaproszenia na obiad i nie wiedzialem ktore wybrac... LiBing spojrzal na nie, zajrzal mi w oczy i zapytal "Are you in a pickle now?". Jestem przekonany, ze ostatnia osoba uzywajaca tego okreslenia (bez torturowania wymowy, co tam torturowania... zadrasniecia, podtopienia lub wrzucenia slownika do ubikacji) byl Ben Cosby. I pewnie uzyl go opowiadajac wnuczkom jak ze soba gadali ludzie dwa stulecia wstecz.

- H...hhi... grefumhumfrhhmmmmm... - Odpowiadam grzecznie, jak zwykle, usmiech z odwrotnoscia onomatopei (czyli dzwiekami wyrazonasladowczymi) laczac. To trudne, ten usmiech i te dzwieki. Poniedzialek, psia mac.

- Nie, no, ale dokladniej... Jak ci minal weekend.

- No... dobrze. - Goraczkowo poszukuje jakiejs cenzuralnej czesci weekendu, w wersji dozwolonej dla szerokiej publicznosci bez dozoru rodzicow. - O! - Przypominam sobie zdarzenie sprzed paru tygodni - Bylem w muzeum. No...

- No i co?

- Noooooo... Acha. Muzeum Mebli. - Czuje sie swobodniej, w koncu temat to jak wydaje mi sie, neutrealny - wiesz, tam nie bylo zadnych eksponatow.

- Jak to, nie bylo mebli w Muzeum Mebli?

- Alez nie, byly, ale nie eksponaty a wylacznie repliki, wiesz, meble robione na wzor i podobienstwo... - Zawieszam glos, patrze na niego wymownie, moje oczekiwania na zrozumienie trafiaja w proznie. Zapomnialem, ze slowo uzywane przez chinczykow na okreslenie antycznych mebli, to to samo slowo, ktorego uzywaja gdy mowia o paliwie do kaflowego pieca. - Nie wiem czy rozumiesz, meble, one sa zupelnie nowe, swieze jak chrupiace buleczki... - Znow zle, LiBing zna tylko buleczki gotowane na parze. Bez skorki chrupiacej. - Meble.... Artyzani... Kraftsmeni... Rzemieslnicy stuleci ubieglych... NIC?

- Nic.

- No dobra - przechodze do kontrofensywy - a co u Ciebie? Co Ty w weekend robiles?

- To niewazne - mowi grzecznie LiBing - zupelnie niewazne. - i usmiecha sie grzecznie, sukinsyn.

- Jak to niewazne?

- No tak, ze to ja pisze cotygodniowy raport na Ciebie a nie Ty na mnie.

***

Pytaja sie mnie tacy rozni, jak to jest z tym zyciem w Azji. Jak wygladal moj chinski epizod. Jak okrutnie inni sa kitajce od normalnych ludzi. Odpowiedz jest prosta. Gdy mielismy komunizm - kapowalismy, donosilismy, szpiegowalismy, torturowalismy i mordowalismy opozycje - jak chinczycy. Odmiennie od nich, niewychowanego troglodyctwa, potrafilismy (i potrafimy) trzymac gembe na klodke, a jak kto sie wychylil i chcial sie dowiedziec kto na kogo i co - to sie zaraz robi porzadek i czesc.

Glupie azjatyckie bydlo. Kudy im do nas.

wtorek, czerwca 03, 2008

OBYWATEL BOLEK