n0str0m0

tr.pikaNTnie

czwartek, czerwca 12, 2008

O BOZE, A JAK WYGRAJA DEMOKRACI???

U sojusznika zamieszanie. To sie oficjalnie nazywa "demokracja" i odbywa sie raz na cztery lata, taki festiwal z duza iloscia dymu. Siwego dymu.

Przygotowania trwaly juz od ponad poltora roku, kandydaci na kandydata walczyli bratobojczo o nominacje z ramienia partii do ktorej naleza. No... chyba, ze sa bezpartyjni, wowczas nie walcza o nic. Doslownie, bo system amerykanski jest od sowieckiego rozny tylko deklaracja o posiadaniu dodatkowej partii. Jednej. Deklaracja, bo po pierwsze partia demokratow jest partia taka troszke na niby. I jeszcze deklaracja dlatego, ze ubieraja sie demokraci z republikanami u jednego krawca.

Co nie znaczy, ze raz na lata cztery atrakcji sobie nie dostarczaja. Ostatnie kilka tygodni przynioslo ich sporo. Obama versus Clinton. Ach, jakiez to byly emocje. Clintonowa, startujaca z pozycji medialnie namaszczonych, w koronach i gronostajach paradujaca zawiodla sie na glosujacych. A ze glupia nie jest - wiedziala, ze jej brak zgody na przegrana jest mocniejszy od jakiegos tam licznia glosow - to sie potencjalnej szansy zalapania na fuche chycila pazurkami tak mocno jak mocno sie jej maz prezydent kiedys tam czepial, z niedopietym rozporkiem idac w zaparte. Szanse bowiem, teoretyczne, na tak zwany "ticket" swojej partii Hilarka ma do dzis. Jej kampania kandydacka jest jak Stan Wojenny w roku 1983 - "zawieszona". Gdy... gdyby Obame przejechal autobus, kampanie sie odwiesi a na buzie pomarszczona nienawistnie powroci usmiech radosny.

Kto ogladal Hilarki mowe "zawieszjaca" wie o czym mowie. Dziekowala swym wyborcom z promiennym usmiechem. Popierala Baraka ze szczekosciskiem godnym buldoga.

Dowod tez nam dala na fikcje systemu dwupartyjnego. Dzis we wszystkich komentarzach rozwazana jest mozliwosc gremialnego przejscia popleczniko Clintonowej na strone MacCaina. On sam o tym z wyuczonym usmiechem opowiada. To ma byc dowod na istnienie jakichs partii? Nie sadze.

Barak Obama pierwsza czesc wyscigu wygral. Zaczyna sie szarza na Bialy Dom. Szarza, ktora szczerze mowiac czarny senator moze zupelnie skutecznie doprowadzic do konca. Czego mu niby brak? Charyzmy? Takiej amerykanie nie widieli od czasu Johna F Kennediego i Martina Luthera Kinga. A tu prosze - dwa w jednym. Orator z niego tez nieprzecietny. Antyteza dynastycznej Clintonowki, antypod imperialnych Bushow. "Nasz czlowiek, swoj chlop". Choc pewnie i to nie do konca potrzebne, bo od McCaina ma ladniejsza fryzure i wlasniejsze zeby. Amerykanom to w sumie powinno wystarczyc do dokonania wyboru.

Lecz nie fryzjerski czy dentystyczny aspekt lansuje sam zainteresowany. On stawia na zmiane. Nie, nie na "zmiane" a na "ZMIANE". Haslo okrutnie chwytliwe, a na dodatek jak ameba plastyczne. Kazdy, kto zmiany od amerykanskiej polityki oczekuje wpisuje sobie swoje wlasne listy zyczen, kazdemu potencjalnemu wyborcy sie zmiana podoba. No... nie kazdemu. Ale tez nie kazdy jest wlascicielem firmy nafciarskiej czy prywatnej armii mordercow do wynajecia.

Amerykanom nie podoba sie. Nie podoba im sie coraz bardziej. Jeszcze pare lat temu bylo przeciez tak cudownie. Co prawda dostali lupnia jedenstego wrzesnia roku pamietnego, ale popedzili wrogom kota, ba, psa i kozy im popedzili. Nie do konca wiadomo jakiemu wrogowi, bo to juz dla amerykanow nieco zbyt skomplikowane, ale popedzili. Amerykanom sie zawsze podoba, jak te bomby w kominy wpadaja. Na dodatek kazdy dostawal nagle pozyczke na dom a juz niedlugo miala byc bezyna za darmo.

Tymczasem nic wlasnie. Tortury i panstwo policyjne zastukalo do amerykanskich drzwi. Pytania niewlasciwe traktuje sie pradem. Banki nbankrutuja od skandalu z subprime a bezyna? Co tu gadac. Obama. ZMIANA. Tak, tak.

Polska prawica (a co ciekawsze i lewica sympatyzujaca z decyzja rebe Kwasniewskiego o udziale w Koalicji Dobrej Woli) patrzy na te amerykanskie sympatie z trwoga. "Ojej" mowia. "Jeszcze jest szansa na MacCainowe zwyciestwo" mowia. "On bedzie mial nasz interes na sercu" mowia. "On nie zdradzi Iraku jak ten pacyfista Obama, on tylko pomoze nam wyzwalac swiat" mowia.

Mam dla was, kochani, DOBRA NOWINE, oparta nie tylko na cynicznym przekonaniu, ze nie ma znaczenia kto jest prezydentem USA (gdyz nie on naprawde rzadzi). Barak Obama wie, kto naprawde wybiera szefa szefow. Pare dni temu zglosil sie na przesluch... spotkanie odbyl z czlonkami AIPAC'u. To taka mala organizacja amerykansko izraelska, ktora ubiera sie w kolory eminentnie szare. Co Barak im powiedzial?

"Jestescie najwazniejsi. Popieram Was. Kocham Was. Sikam na Palestyne, robcie z nia co chcecie. Chcecie nalotu na Iran? Macie jak w banku. Macie jak w banku. Macie jak w banku."

Tak im powiedzial. Prawie doslownie albo i lepiej.

No to czego sie kochani obawiacie?