n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, czerwca 18, 2006

SAHIB, MAKAN

sezon ogorkowy

doslownie zreszta. na portalach internetowych cmoktania w zachwycie - ogorki som we wiosce! sam zacmoktalem - lecz bardziej ze zdziwienia na ten okolicznosci zbieg, bo i ja ogora wlasnie zakisilem (to trzeba bedzie pozniej przeredagowac, tu czasem zaglada moja mama). test przedprodukcyjny wygladal obiecujaco, jednak nie chcialem oceniac sam - wiem bowiem jak to jest z smakami od lat utesknionymi. znakiem tego trzeba bylo przeprowadzic probny rozruch w srodowisku neutrealnym. tlumacze na polski - ogorki zanioslem do biura i nakarmilem nimi tluszcze.



bractwo walnelo po kielonie spirtu (ze zrzutow), zakonsilo, co odwazniejsi chycili za czosnyk i sloik "zeszedl" w trymiga, choc z komentarzami - nastepnym razem dodaj ananasa. alez ja JUZ dodalem! zamiast liscia porzeczki co go tu nie uswiadczysz dolalem soku anansowego do zalewy. i jest cacy. kolesie ochrzcili je "anmo kuti" anmo - to bialy bwana, co kuti znaczy (lub kuti-kuti) sie same domyslcie.

zachecony kupilem sloiki mamuty trzy i... tak to sie zaczelo:



a tak skonczylo:



i to wszystko szybciej od predkosci pieniedzy (gdyz jak wiadomo te nie podlegaja prawom fizyki). przyjdzie chyba kupic kolejna flaszke spirtu i pod niego te anmo-kuti zakanszac inaczej nigdy sie ich nie pozbede.

by zaspokoic wasza niezdrowa ciekawosc - a oprocz pytan o to czy chinki maja wpoprzek najczestszym pytaniem jest "co najobrzydliwszego jadles" - w domysle zas sa psy, weze i mozgi zywych maup - byly wegetarian, znaczy sie - ja, odpowiadam. FLAKI.

co ja na to poradze, ze flaki to bezwzglednie najgorsza nazwa z nazw wszystkich potraw jakie w zyciu jadlem? (nawet "spotted dick" i moje wlasne anmo kuti nie brzmia tak zle). we wankuwerze gdzie sie jaroszowalem niemilosiernie, nieopodal safewaya na kitsilano jest czeska knajpka. tam, oprocz urkwela i knedli podawano wlasnie dreszkowou poliwku. znaczy - flaki.

flaki, flaki, flaki... (musialem to z siebie wyrzucic)

raz na dwa, trzy miesiace, wegetarianin dostawal miche dreszkow i jadl az mu sie uszy trzesly. zostalo mi to do dzis. tylko - czeskich knajp tu nie uswiadczam. raz na ROK lub dwa oskoma przemaga niechec do smrodu - tak, to pierwsze gotowanie doprowadza nawet psa sasiada z parteru do torsji - i warze gar wielki. nie musialem tego robic w czasie pobytu w chinach, chinczyk sie okazal jak ten murzyn z cafe pod minoga, wtraja flaki jak kazdy chrzescijanin. to znaczy, jak kazdy NUDNY chrzescijanin, bo kitajce preferuja flaki z olejem. na zimno, tfu-tfu. na cale szczescie pod moimi oknami byly restauracje koreanskie - a ci podawali je prawie po warszawsku, z tym ze z kluskami i pierogami zamiast pulpetow. tu natomiast jedyne jakie sa do kupienia znajduje sie w miejscach gdzie sprzedaje sie kluski z wolowina. tamze jedna z opcji kluch takich jest z krowim zoladkiem. jakby to powiedzial douglas adams - not enitrely unlike flaki. zreszta, oto one:



ochyda? nie do konca. erzac - i owszem, nawet... hmmm... bardzo owszem.
drugie takie paszkustwo jadalniane tu - to specjal rodem z kantonu. szpony smoka a moze tylko feniksa, kto go wie - kurze lapki:



na gornym zdjeciu w akompaniamencie sambal czili i pocietych zielonych czili w jasnym sosie sojowym, na dole samosobny - bo one naprade sa "nic dodac nic ujac" swietne.



legenda ochydy sa stuletnie jajca. te jadam pasjami. w towarzystwie innej jeszcze obrzydliwosci - polsurowej watroby. jak? ano - tak. w kleku ryzowym najchetniej, choc same jaja dobre sa tez - z odrobina imbiru marynowanego na przyklad.



ok, jaja na tym zdjeciu tyle co lotu 77 na zdjeciach z pentagonu, ale... jest ta polsurowa watroba - a jajom nikt nie musi wierzyc.

tak sie zlozylo, ze te "ochydy" w wiekszosci pofotografowaly sie w czasie dimsumow w takiej jednej jadlotyjni lokalnej. wiekszosc potraw nie jest niestety kontrowersyjna, ale dla oswiecenia narodu ciemnego i tak zaprezentuje.

czicziong fan (ryzowy makaron w platach zawijany i podawany z sosem sojowym + olej sezamkowy), ten tu z pieczona skorka tofu w srodku, lecz bywaja tez beznadziejne lub z na przyklad malymi krewetkami w srodku:



tu zas sa szau-mai (lub jak lokale je wymawiaja sju-mej) czyli otwarte u gory pierozki z krewetkami i wieprzowina, obok brokuly z czosnkiem i ryz-klucha z miesem, krewetkami, solonym jajem i grzybami::



s'ja-dziao czyli pierozki z krewetkami:



kluski z zeberkami (suche, czyli podawane z rosolem w oddzielnej miseczce)



i moje kulinarne zaskoczenie (na plus) kleik ryzowy. kto tego kleiku nie plul jako dziecko ten nie wie jak wielkim kontrastem jest europejska pomylka z tym oto cudem:



na kosciach z kurczaka, indyka lub swinki gotowany jest do jedwabnej sliskosci ryz z dodatkiem zywego imbiru. i to wszystko. przed podaniem mozna dodac surowa watrobe (ta dojdzie w pare minut gdyz goracy kleik jest diabelsko) rybe w plasterkach, stuletnie jaja czy cynaderki. lub nic, i tak jest cacy.

podaje sie go w towarzystwie czili zielonego i sambalu czili, to na zdjeciu ma rozbeltane surowe jajko... posypuje sie to obficie bialym (!) pieprzem i ZRE.

kolejnymi kamieniami wegielnymi dimsamu sa "ciastko marchewkowe" czyli smazone kwadraty mielonej bialej rzepy gotowanej uprzednio na parze oraz rowniez gotowane na parze ryzowe bulki z slodka wieprzowina - czarsiu pau (po polnocno-kitajsku to brzmi czar szau bau, ale kto tam dba o kontynentalnych wiesniakow, nie znaja sie na kuchni :)

a tak wyglada krajobraz po bitwie:



o! zachowal sie kawalek ciasta marchewkowego - co z marchewka nic wspolnego nie ma.

dim sum - ani zaden posilek w chinach - nie jest dobry jesli jedzenie zniknie ze szczetem ze stolu. zarcia MUSI byc wiecej niz miejsca w brzuchu, tak wiec i teraz tradycji stalo sie zadosc.

krab. nie taki w paluszkach co go robia ze zmiotkow rybnych plus msg. zywy. miesny. genus arthropods, czyli morskie pajaki. albo cos takiego, jesli wierzyc tygodnikowi popular mechanics. jak go zwal tak go zwal. kulinarny orgazm.

singapurska wersja A jest prosta - ugotuj zwierze, oblej keczupem i zabeltaj jajkiem. brzmi fatalnie? smakuje wysmienicie. wersja B - polej sosem z prazonego czarnego pieprzu jest jeszcze lepsza.

The image “http://home.justintom.com:8080/albums/jt13/20020921_092241pm.sized.jpg” cannot be displayed, because it contains errors. The image “http://www.sbestfood.com/Photos/sianghengbbq/peppercrab.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

oczywiscie, sa i inne, jak to i krab podawany z smazonym vermicelem bihun czy gotowany z grubymi kluskami ryzowymi w mlecznej zupie z dodatkiem XO. ale to sa aberracje... no, wariacje na temat. wersja A i B rzadza niepodzielnie.

osoby o oku sokolim zapewne pytaja sie w duchu o te zielone kartki zamiast talerzy. fakt. liscie bananowca to sa. jednorazowy talerz umweltfrojndlisiowy i biodegradujacy. wiekszosc dobrych restauracji hinduskich (lecz nie tylko) uzywa ich do podawania, a rowniez do gotowania potraw. tu zdjecie... (werbel i fanfary)... FLAKOW po hindusku:



tak, ta packa przy widelcu to flaki CURRY (paluchamy jadamy tylko w kilku restauracjach - jak przyjedzie jaki naiwniak, by go oszolomic). reszta to standard, czyli ryz briani, papadam, ryba w assam curry i takie tam ogorki w jogurtach czy cos. ale tym razem o talerzu mialo byc - w tanich restauracjach talerz zastepuje sie lisciem. w tych nieco drozszych talerz porcelanowy O KSZTALCIE i W KOLORZE liscia wyscielany jest prawdziwym. czasem lapie sie na tym, ze juz nic nie rozumiem.
w zwiazku z czym staram sie nawiedzac tylko te tanie, naturalne i nieegzaltowane. osobiscie od udawanego liscia z porcelany, wole ordynarny talerz stolowkowy z aluminium:



tu z fatalnym briani i znosnym curry z baranka. no i ogorem kiszonym na czerwono.

nie bedzie nawet slowa o deserach tu - bo mialo byc o najobrzydliwszych potrawach a nie o milych oku i podniebieniu. bedzie natomiast o absolutnym zaskoku na miare odkrycia grawitacji, bedzie o glowie ryby. smieciu jeszcze bardziej pogardzanym od kurzych lapek. (jak podpowiada mi rocznik statystyczny - JEDYNYM produktem importowanym przez chinczykow z polski sa wlasnie kurze lapy, ale roczniki i statystyki to "grupy cyfr szukajacych guza" wiec mozna je smialo olac.

glowa ryby w curry jest potrawa polnocnoindyjska. to tak jak hamburger pochodzi z hamburga a nie z makdonalda. podobno. bo stala sie narodowa potrawa singapuru, o ile to miejsce w nieposkromionej mnogosci potraw-cudow moze o taka definicje sie pokusic.

przed wyjazdem tu dostalem polecenie by sie na glowe owa wybrac. polecenie z definicji olalem, bo podstep wietrzylem. nie musialem dlugo czekac by sie o tym upewnic. po paru dniach zaproszono mnie do restauracji toto serwujacej. bulke przez bibulke, tu sztucce, tam winogrona - i nagle wjezdza ona w misce srebrnej, czerwona cala, oczy wybalusza, sosem gestym bulgocze... wielka jak cholera. pokazuja mi wtajemniczaja - krok po kroku zaczynam sie przekonywac, mieso na policzkach okazuje sie soczystym kaskiem co ryba nie capi, zjadliwy jest, a nawet... bardzo zjadliwy. jak pozniej rozszyfrowalem - policzki sa nazywane przez smakoszy (francuskich, wiec tez kulinarnie zboczonych) ostryga ze wzgledu na ksztalt - oraz na wysokie powazanie jakim te plazy sie ciesza. fakt, miesa na tym lbie wiecej niz sie czlek spodziewal, lecz sielane anielska zakloca ta jedna swiadomosc - OKO. patrzy sie na ciebie, a co gorsza - wiesz, ze ony, te tubylce to jedzom. nadejszla wiekopomna chwila i - panowie eleganccy i panie eleganckie rownie - zapraszaja mnie do oka owego. mina nadrabiajac za lyzke chytnalem, oko z czaszki plugawej wyrwalem, w gembe wlozylem, cos polknalem, cos wyplulem, bo twarde jak diabli i zgrzytalo w zembach, usmiechnalem sie i na trupa wskazujac zachecilem ICH do oka drugiego, bo ja wiecej nie chce. a nie-nie - odpowiedzieli - my tego akurat nie lubimy. i w chichot wewnetrzny uderzja, ze kolejnego durnia nabrali.

lekcje zapamietalem. oto zdjecie kolejnego turysty jedzacego oko ryby (palcamy):



lekcja numero jeden - chcesz zaimponowac? odmow, nawet jak masz ochote :)
wypadnie mi sie podeprzec zdjeciem pozyczonym by ryby pokazac, ale jest warto:

The image “http://www.newasia-singapore.com/sections/3a(101)/20u_i17_fishhead.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

zas ciekawych odsylam do stron restauracji mutu's curry gdzie NIEGDYS uwielbialem na glowe owa chadzac:

http://muthuscurry.com/flash/

tam po naduszeniu slowa MENU mozna zobaczyc wiecej jeszcze. ja zas oprocz ladnych obrazkow z restauracji nie bede polecal NIC, gdyz jest to wlasnie jedna z tych lokalnych historyjek sukcesu - gdzie z zadymionej speluny podajacej jadlo na lisciach bananowych, z bosonogimi sluzacymi przynoszacymi ryz gdy tylko ci sie konczyl, biegajacymi z wiaderkami jarzyn, curry i chili by dodac do woli... ze speluny tej przemilej tak i smakowitej zamienili sie na pozlacane cacko bez duszy, gdzie zamiast przyjaznego poklepywania po plecach przez spoconego kuchcika szczuty jestes zgraja wyfraczonych po hindusku pedalow w turbanach, co zamiast puscic perskie oko podnosza dumnie nos do gory i nieswiadomie cytuajc jozia konrada, uprzejmie zapraszaja "Sahib, makan..."

1 Comments:

At 11/30/2010 4:06 PM, Anonymous Anonimowy said...

kpj, vblgx kw evpsaxag r klgdi.
sjoh gsxxqfev b iz g!
ftz sex videos
, wnrt ms gh j iqle j.
csbase smwvlv jqdc x bbld. nos, very young tubes videos
, ucdn w nfonbhje m aujcle zo izkg gbz.

nic zi nvy.

 

Prześlij komentarz

<< Home