SIELANA MARK II
dzien... "czas sie zatrzymal (chronos usnal zmeczony)"
sniadanie, zaden ryz po filibustersku, choc i ten na menu uswiadczam. breakfast angloterros, dwa jajka, grzanka, bekon, powidla i kawa. mleko. grzanka okazuje sie francuskim chlebem wiejskim opalona na ogniu - MNIAM, z takimi przypalonymi fragmentami ze poematy pisac. lekka, zwiewna i chrupka - a przy tym zadna tam wata amerykanska. czy pisalem juz ze wlasciciel zna sie na kuchni?
jajca zamawiam sunny side up, panieneczka kelnereczka to rozumie, choc prawdopodobnie jest to juz kres jej znajomosci angielskiego. dodaje tylko jedno slowo - MALASADOS - i wszystko jasne. malasados tlumacze "na sliwkowo". nie mam pojecia czy ktokolwiek oprocz mojego ojca to rozumie. a i on najpierw pomysli o jajach gotowanych, bialku scietym a zoltku, wlasnie... na sliwkowo. panna usmiecha sie, wie o co chodzi, malasados smazone? smazone. dostaje sunny side up malasados podziwu godne.
to slowo zawdzieczam ramonowi, mojemu biurowemu funflowi, biedak dzis siedzi z mongloska zona (frajer) w chinach (frajer). dla niezorientowanych - wszystkie mongolki to prostytutki, za karton lepszych fajek... przynajmniej wszystki mognolki w pekinie to... a moze to wszystkie prostytutki w maggie's to mongolki? maggie's dla niewtajemniczonych to LEGENDARNA pekinska "rzeznia" - co mongolki wlasnie serwuje na miejscu i na wynos...
maggie's z tego zdjecia podobno juz nie istnieje, nie wiem jak bedzie funkcjonowac w nowej formie, to byla oaza bialego czlowieka, znana jak pekin szeroki z tego, ze chinczykow tam nie wpuszczano. chinki natomiast - jak najbardziej. mongolki zas chyba tam mieszkaly (to nie zart, w pekinie cala masa gastarbajterow z chinskej prowincji mieszka "na robocie")... maggie's byla rowniez jedna z nieoficjalnie dozwolonych palarni marychy. nikt nie zapomni anty-narkotycznego rajdu w ktorym oficerowie z bronia w reku nakazali wszystkim polozyc sie na podlodze - po UPRZEDNIM przeproszeniu bialych i wyproszeniu ich na zewnatrz. skosnooka reszta zas zostala dokladnie przeszukana...
diamond (ramona zona) jakos nie wpisuje sie w takie schematy, to zupelnie normalna pani.
ramon zas, wprost przeciwnie, wie co dobre. spedzal godzny cale rozmawiajac ze mna o fundamentach cywilizacji:
obfitych bankietach, cygarach, gandzi i golfie
ten ostatni temat przesypialem, choc nieraz strzelalismy razem pare pilek na driving range. on wlasnie podpowiedzial mi termin malasados, choc obawialem sie ze zbyt hiszpanski jest - jednak dziala. kelnerzyca widac hiszpanski ma w malym palcu, przynajmniej ten... fundamentalny.
a do kawy jajecznica, a gdy ju-u-uz pozarlem zdrowo, to przynosza mi w lektyce... propozycje nurkowania. glupi by bylem gdyby nie posluchalem, choc pamietny rodzicielskich porad - musze odczekac godzine.
edo spoglada na mnie okiem znawcy, skad jestes? z polski. ah? ah! patrze mu prosto w oko, co, nie mam sie czego wstydzic prosze pana. nie, aboslutnie nie, odpowiada, ja tylko po prostu bylem PEWNY, ze pan jest wschodnim europejczykiem. jestem, choc to ciagle brzmi fatalnie. miewa pan polakow tu? nie, nic a nic. co zrobic? wyrabiam ojczyznie opinie, musze sie zachowac. kiedy bede mogl wziac lodke na nurkowanie? kiedy zechcesz, tys tu panem i wladca. edo zdecydowanie mi sie podoba, spoko, luzik, bezstressowiec. obiecuje byc gotowy w siedemnascie i pol minut. czy tez mgnien. biegne do chatki.
wracam z maska w czterdziesci siedem sekund. jestem gotowy!
trimanranem plyniemy w dal, kanapka zamiast lanczu, pletwy pozyczone mam. slonce, woda, kapusciane wysepki. sanbloka mam oznaczonego numerem 30.
naciagam recznik na leb. i tak nie pomaga...
na odjezdnym (odplywnym?) pytam edo kiedy mam wracac. tylko sie usmiechnal i wzruszyl ramionami. ach... jam tu pan i wladca, fakt.
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home