n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, czerwca 18, 2006

DROGA PRZEZ MĄKE

dzien czwarty

czlek jak sie raz rozkreci to zatrzymac sie nie umie. droga! bardziej mi sie podoba od spoczynku na wysepce, co bedzie ladna jak dorosnie. cocoloco nie rozczarowuje, ono po prostu... niedoczarowuje. mkne szukac czego lepszego. czego? sie okaze.

ubieglego wieczora zaciagam jezyka, autobus na polnoc odjezdza o dziesiatej. pol godziny lodka, sniadanie godziny pol tez. pakowanie czemadana - pol godziny. placenie za domek i inne nieoczekiwane - kolejne pol. znow sie bede budzic o swicie. a przecie JA wschody slonca zaliczam to do tortur dla wroga.

gwoli edukacji szerokich rzesz czytelniczych: slonce tu wstaje o 6 rano. zachodzi o 6 wieczorem - i tak caly bozy rok. koniec wykladu.

kolejny ranek z adrenalina. wstajemy razem, ja i slonce. na sniadaniu wpadam na francuzow z wczorajszej lodki. besztam lagodnie, bezsennosc was meczy? nie, ani bezsennosc ani glod - odpowiadaja. glupota nas meczy. zapomnieli bagazu w autobusie wczoraj, dzis kierowca po drodze im bagaz odda. ktory autobus, ten o dziesiatej? no to cacy, pojedziemy jedna lodka na brzeg. francuzice sie okazuja eurozjatkami. mamusia z mindanao. jeden chlop zabojad pelna gemba, drugi - ten zapominalski - szkot. jest naukowcem, takiemu wolno wszystko.

wrocili z el nido, bo im sie nie podobalo. materace zapchlone a woda jeszcze zimniejsza niz tu. zaczynam wpadac w spora rozterke. plaz z samolotu nie widac bylo. kierowca autobusu wedlug relacji zabojadow - maniak formuly 1. cale szesc godzin gnal na zlamanie karku. do el nido jest sto kilometrow. nie pytam, ciagle licze na cud. te sto kilometrow w szesc godzin ciagle jednak meczy... no chyba ze mapy tu sa przedwojenne.

autobus juz czeka, okazuje sie ze nie ten na ktory liczyli, bagazu zadnego oczywiscie nie ma. nie jest to spisek ani konspiracja zlodziejska. generalnie ludzie sa tu uczciwi, taki syndrom "daleko od szosy". ichni transport byl tu o osmej rano. bagaz bedzie jutro wieczorem, tyle potrzeba na podroz powrotna autobusu czekac.

czy ja napisalem "autobus"?

http://nikswieweg.colibri-reisen.de/images/reisen/philipp/verkehr/tuev.jpg

no przeciez, ze autobus. na gorze paru udeptywaczy przywiazuje sznurkami bagaz, na dole siadam ja na laweczce, naiwnie sadzac, ze mam sporo miejsca. nie mam, pasazerow przybywa, obok mnie siedza juz trzy osoby. pod nogami worki ryzu, aromatyczna siatka pelna ryb. jestem troce rozczarownay zupelnym brakiem koz.

przejezdzamy przez oplotki, zaczynam oczekiwac tej formuly 1 z predkoscia stu kilometrow na... szesc godzin. zamiast niej - konczy sie asfalt. pojawia sie zaraz znow, oddycham z ulga, nieopatrznie. asfalt konczy sie bezpowrotnie po kolejnych paru minutach. wszelka cywilizacja rowniez.

zaczyna sie DROGA

http://www.dabis.net/images/philippinen/ROAD.JPG

znow sporadyczne wioseczki, to samo co wczoraj, tylko jeszcze bardziej malowniczo. taki tryb zycia skonczyl sie w europie jakie siedem stuleci temu. probuje sobie wyobrazic siebie w takiej chatce. plazmowy telewizor nie utrzymalby sie na bambusowej scianie, to przesadza sprawe.

A Dibabawon woman washes clothes near the hose. This is where they also wash dishes and take a bath. Water comes from a nearby river.

jedno jest pewne, im dalej w las, tym wiecej... dzieci. to dobry znak, maniacy depresyjni rozmnazaja sie niechetnie, tu ich widac brak. zaczyna sie sielana. baby myja dzieci w potokach. bawoly wodne jak przedtem. niebieskie ptaszki. promienne usmiechy i machanie lapkami do jedynej rozrywki jaka maja, autobusu co pare razy dziennie smiegnie i mnie, bialasa-turyste znaczy. zaczynam sie obawiac totalnego zaslodzenia i nudy.

The image “http://nikswieweg.colibri-reisen.de/images/reisen/philipp/verkehr/halt1.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

zatrzymujemy sie w thay thay (taytay) przy poczcie/jadlotyjni. ide na zaplecze i po raz pierwszy w zyvciu z przyjmnoscia myje rece przed jedzeniem. po paru minutach daje za wygrana, tego sie nie da tak w biegu. ide jesc po harcersku, zamazany szybko tezejacymi smugami gipsu.

niemcy optuja zupke "chinska" - blyskawiczne kluchy z wrzatkiem. gardze nimi, jak dorosly i doswiadczony globtrotuar udaje sie do kontuaru i zamawiam ryz i zupe. plwam na zagrozenie lokalna fauna bakteryjna. czegos mi brakuje... acha, ocet jest - tylko troche w kacie schowany. czuje sie jak tubylec polewajac nim zupe, ryz i pol stolu przy okazji (rece po podrozy sie trzesa, z przyzwyczjaenia do wertepow). slysze chichot zlowieszczy zza lady, pewnie uzylem zlego octu do niewlasciwej potrawy.

dokonuj epierwszego i jedynego odkrycia kulinarnego na filipinach. szary ryz, taki "razowy". FANTASTYCZNY - o ile lubi sie kasze peczak. ja nie wiem czy lubie, bo nie jadlem jej dekad pare.
z nostalgii zakochuja sie w nim natychmist - pozeram caly.
kasza z octem, palce lizac.

The image “http://english.kbs.co.kr/ICSFiles/artimage/2005/09/22/c_lfe_cui/sum2.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

ostatnia wymiana paczek i listow i bractwo autobusowe zaprasza do dalszej wedrowki.

jest ich na dachu trzech, jeden siedzi z pasazerami i odpala nowe pety od starych. to nie ma znaczenia, okien i tak nie ma. palacz podrywa laske z siedzenia przede mna, nie przeszkadza mu ze miedzy nimi siedza trzy stare baby komentujace kazda jego probe. no i kierowca, pieciu pancernych i pies. jak sie okazuje, zachowane z polskich tramwai zwyczaje kurczowego trzymania sie biletu zdaja egzamin i tu.

wchodzi KANAR w apaszce, zrobilo mi sie jeszcze bardziej swojsko...
BILECIKI DO KONTROLI!

niemieckojezyczne bractwo za mna zaszwargotalo sie juz do cna i teraz spia. powoli zaczyna i mnie trafiac, gdy nagle busisko zwalnia (jeszcze bardziej) i zaczyna sie jazda precyzyjna na punkty. przejezdzamy przez potok rzeka tu zwany - po kladce drewnianej o pare cali tylko szerszej od rozstawu kol. wygladam przez miejsce po oknie (tam kiedys byla szyba) i postanawiam wiecej tego nie robic.

co rzeka to budowa mostu, przypomina mi sie asterix w hiszpanii, gdzie wszystkie drogi tez w naprawie byly a znaki ostrzegawcze pokazywaly spiacych w rowie robotnikow. przydalyby sie i tu, pewnie pracuja tu w nocy by nie blokowac ruchu drogowego.

mosty nowe beda szersze od starych, drewnianych... lub jak sie okazuje - zadnych. wlasnie kolejna skarpe przyrzeczna pokonujemy (bo te stare mostki tuz nad woda sa i najpierw kierowca dokonuje cudow zjezdzajac po czyms co WYGLADA na 45 spadek - po to by sie z drugiej strony na jeszcze stromszy wdrapywac...) rozgladam sie gdzie te pienki w wode wbite sa, a tu - zadnych pienkow, zadnych desek, autobus zamienia sie w amfibie i brnie piersia w wode!

The image “http://www.probeinternational.org/probeint/Mining/Placerdome/images/a1-a2.JPG” cannot be displayed, because it contains errors.

za chwile jest po drugiej stronie i z rzerzacym silnikiem pnie sie w gore.
i jak w tym ruskim dowcipie gdzie sasza sam sie rozbiegl i z tego rozbiegu wpadl mi na reke w ktorej noz trzymalem... (i tak siedem razy!) "plyniemy" przez strumien za strumieniem - i tak... cholera wie ile razy!

zaczynam nabierac niesamowitego respektu dla kierowcy i pojazdu.

droga prowadzi przez spore gory, widoki monotonnie czarowne, chyba jednak usne. nic z tego, gdyz NAGLE!!! ps! ps! ps! ps! - to ucieka powietrze z tylnej opony. PARA! wolaja chlopaki z dachu, znaczy sie stac (moj tagalog sie poszerza, wiem jak sie mowi "moj kraj", oczywiscie umiem powiedziec "chodzmy jesc" oraz pare co soczystszych... pozdrowien). ide ogladac dachowcow w akcji. chlopaki zeskakuja jeszcze w biegu i RADOSNIE zmieniaja wielkie kolo. dziesiec minut pozniej jestesmy znow w drodze.

nie mija pol godziny gdy ps! ps! sie ponawia. jestesmy w srodku trasy, dzika dzungla najglebsza, dookola zywej duszy (to znaczy, roboty drogowe pelna gemba). moje obawy okazaly sie prozne. chlopaki skacza z gory, skad - nie wiem - wyczarowuja druga opone zapasowa. dziesiec miunt, radosc, usmiechy, droga...

mija nas DRUGI autobus. do tej pory widzielismy jakie dwa jeepneye jadace z przeciwka. ten jednak jedzie w tym samym kierunku, niesamowite, mamy towarzystwo. tubylcy natychmiast zaciagaja reczniki na twarze, czekam ktory sie zdetonuje pierwszy. zaden. natomiast ja w pare minut przestaje widziec - ilosc kurzu wzbijana kolami tego drugiego grata widoczna jest golym okiem z ksiezyca. za oknem - mleko. w zebach - maka. okulary sloneczne zamieniaja sie w nieprzezroczyste gogle spawacza. to nawet nie kurz, gdyby zmierzyc jego srednice - kwalifikowalby sie jako mikro-pyl po anglijsku - fines. wciska sie wszedzie, u celu podrozy (o ile tam trafimy, bo zaczynam miec watpliwosci, ile zapasowych kol mozna miec - a tu kolejny strumien bez mostu...) zrozumiem w koncu okreslenie "otrzepal z butow pyl podrozny"... z dopraniem podkoszulki bedzie natomiast problem. byla biala. czas przeszly nieodwracalny.

zaczynam sie modlic o deszcz. w celach przyklepania tego obloku naabarot do ziemi. wyobraznia generuje obrazek zabloconej drogi, kolejny zjazd do potoku, autobus przewrocony kolkami do goy, jedno kreci sie jeszcze zalosnie popiskujac. to ja juz wole ten pyl. droga przez make zreszta zaraz sie konczy, wypadamy nad zatoke z drugiej strony wyspy, widac morze, wysepki, tym razem nie nalesnikowo plaskie a takie... wyksztalcone. plaz ani dudu, ale ten widok oznacza koncowke podrozy! jeszcze jedna gorka, jeszcze jeden zjazd i JUZ!

zobaczymy co mi zgotujesz, el nido!

The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/elnido.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

niemiaszki wysiadaja, wyskakuje i ja. bez najmniejszego zastanowienia wskakuje do pierwszego lepszego trajsikola i kaze sie wiezc "na pensje". niemcy jada przodem, znikaja za zakretem. gdy dojezdzamy do furtki w murze widzimy szawbow odprawionych z kwitkiem, pokoi... NIE MA.

nie wysiadam, poganiam trajsiklarza tylko, pedzimy do nastepnej. i (zgadliscie) do nastepnej. i jeszcze jednej. i... nic, nawet zapchlonego materca brak. krazymy po zaulkach raczej niz ulicach jak widma jakie, nadzieja opuszcza mnie, nawet trajsiklarz wyglada na zatroskanego. el nido, psia mac... el Gnido, zaczynam sie na niego powoli obrazac. teraz rozumiem jak trudny moze byc AMAZING RACE. by bylo smieszniej - emejzing rejs sezon trzeci albo siodmy mial final wlasnie w el gnido.

The image “http://www.youngdisciple.com/gallery/ImagesMission2003/24.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

zatrzymujemy sie kolo agancji ITI - co sprzedaje bilety lotnicze. czyzby wilczy bilet, nie trzeba sie bylo przezywac od gnid widocznie...? jednak nie, pani dzwoni po paru "resortach" czyli osrodkach wypoczynkowych, podaje mi sluchawke, "troche drogo" szepcze. mi juz WSZYSTKO JEDNO. niech bedzie drogo. pan z drugiej strony sznurka uprzejmie sie pyta czy ma mnie z miasta zabrac - trajsiklarz o malo nie uderza we lzy. nie, odpowiadam dzielnie, jesli pan jestes na stalym ladzie to pana znajde zaraz. jestem, odpowiada, szukaj.

ta sama droga (wertepami sromotnymi... powtarzam sie? cierp czytelniku i ty!) ktora niedawno przyjechalismy w bolu takim, autobusem - jedziemy nia z powrotem, szesc kilometrow. do dolarog. trajsikolem. TORTURA dla kierowcy, ktory przy podjazdach wychyla sie do przodu by motur nie stanal deba, dla zardzewialego trajsikola, o sobie nie wspominam.

wysadza mnie koles w szczerym polu i mowi, ta sciezka prosze. dokad? o tam-o, pan pojdzie i za pol godziny pan trafi.

za pol godziny marszu to MNIE trafi. co robic? ide. do dolarog. przez dzungle w dol zbocza, do plazy, po piasku, po kostki w wodzie... JESTEM.

The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/Dolarog1.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

widok wynagradza mi wszystko. po pierwsze jest ta niewidzialna plaza, po drugie, sa GORY jak glowki kapusty, po trzecie - jest bungalow Z PRYSZNICEM CO DZIALA!!!!

The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/DSC00016_t.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/DBR15_042.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/DSC00023_t.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

zajmuje prysznic owy na godzine, bo....
OTRZEPUJE Z DUPSKA PYL PODROZY. fines wcisnely sie bowiem wszedzie a mieszane z woda daja beton. mam cement w uszach, nosie, we wszystkich miejscach niewymawialnych oraz na jajcach. tragedia.

wlasciciel okazuje sie byc wlochem, pasta na kolacje jest al dente, radosci kupa, moim kosztem oczywiscie... bo nie chcialem lodki. jeszcze tylko zachod slonca...

The image “http://www.inter-color.at/intercolor_neu/philippinen/Dolarog4.jpg” cannot be displayed, because it contains errors.

i juz nigdy nie chce stad wyjezdzac.