SIELANA
dzien... szczesliwy
zaczyna sie rano, bardzo rano. wczesniej nawet, okolo 3 robi sie duszno, agregat warczy pradem tylko do jedenastej, ja usnalem ZNIENACKA. kiedy? nie wiem, jeszcze dmuchalo mi klimatyzacja.
na duchote jest sposob prosty, otwieram sciany zrobione z pionowych dech-zaluzji i nagle lozko znajduje sie w samym jadrze welwetowego tropiku. macam dookola, okowykolne, egipskie ciemnosci eksploruje... az... trafiam na ganek i spogladm w niebo. no tak. gwiazdy. jakie? WSZYSTKIE. teleskopy orbitalne - naukowcom. romantykom - el nido. widac wyraznie ciemna strone ksiezyca, planetoide malego ksiecia, wszystkie komety albo jeszcze wiecej. za duzo. wracam do wyra.
przez sciany wieje mily zefirek, przypomina mi sie dziecinstwo i spanie na balkonie. tam pachnialy upojnie lipy. tu - kakofonia ciszy nocnej. intensywna i subtelna. delikatny szemr fal, co piec metrow od mojego hamaka wdrapuja sie po wieczornym odplywie na plaze. cyklady usnely. cisza...
to jedna z halucynogennych nocy, w ciszy slysze jak ryby spiewaja w ukajali.
panie fidler, byl pan w dolarongu?
wygrywam wyscig ze sloncem, przegrywam z obsluga osrodka... juz sie zaczal mrowczy taniec pokojowek i boat-manow.
wstaje wsrod przedporannych szarosci. z mroku w szarosc z szarosci w sieny palone, pomarancz i wszystkie zlote kolory niebianskiego pozaru. im dalej tym fantasmargoryczniej.
kolo moich stop ciagle jeszcze osmalona noca zagadka. z niej zas jak dziob tytanika z mgiel wylania sie MORSKA SKALA. jej zdjecie mozna zobaczyc na okladce Lonely Planet Philippines, tylko PO CO?
jej prawa strona ciemnieje, z umbrii przechodzi w mrok by po chwili niezauwazalnej osiagnac pelna czern. wschodnie zbocza pokrywa sie zlotem, slonce maszeruje w gore w tempie znanym tylko na rowniku, jeszcze mozna na nie zerkac, jeszcze w nuklearnym jego sercu odrobina litosci... cienie przesuwaja sie, kolory bledna, swiatla coraz wiecej. zloto alchemicznie zamienia sie w platyne. kolory bledna, magia switu ustepuje realnosci raju na ziemi. zaczyna sie dzien.
mgly poranne nikna jak resztki mego snu. po drugiej stronie zatoki - gory wetkniete w horyzont. i na nich mknie od wschodu do zachodu cien, te po lewej jeszcze niedobudzone i mrukliwe, te po prawej ozywaja dzwiekiem piosenek z filmow o spiewajacych rodzinach wielodzietnych. gdyby nie sasiedzi sam rozdarbym sie by powitac ranek filmowym szlagierem, nawet na trzezwo.
ryzykujac oskarzenia o szmire postanawiam powiedziec PRAWDE.
jestem wakacyjnie szczesliwy.
HAWK, powiedzialem.
co za kicz.
a to dopiero 6 rano!
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home