n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, czerwca 18, 2006

EXHIBICJONISCI

tolerancja nakazuje nam ich milowac

a jest za co... czyli od razu z grubej rury :)
widze jej stoiska co krok. zapach uderza i obezwladnia. to ona, ma ulubienica. moja... moja... LAKSA.





czemu jej tym razem do serca nie przygarne? to proste, uliczni sprzedawcy robia ja znacznie lepiej... i dodaja "krwiste malze" ktorych nigdzie na expo nie uswiadczam. nie ma sobie po co psuc smaku. cokolwiek jednak bym nie myslal - i tak mam ochote.

samonajlepsza laksa, ta uliczna, to kokosowe curry jak na fotce, tyle ze niekoniecznie takie tluste. w onym zas skrywa sie swiezo (jak zreszta w kazdej azjatyckiej zupie) ugotowany makaron. kazda potrawa ma swoj, wiec i laksa ma. laksowy. gruby, ryzowy i miekko-obslizgly, taki co wymaga wyzszej szkoly jazdy patykami. tam tez malze krwiste (co niejednego juz na lopatki polozyly) i utarty ogorek, gotowane jajo, i krewetki i pociete tofu i kielki sojowe i... cale kopy sambalu posypanego podeschlymi listkami pietrusz... koreandru.



to wypracowanie napisalem z nieprzymuszonej woli jako wyznanie swej milosci i kulinarnej obsesji. niejednego juz nia zarazilem (i miloscia i obsesja)... choc zdarzyl mi sie JEDEN przypadek totalnego odrzucenia. jan nie wychodzil z lazienki trzy dni. czwartego dnia zaproponowalem wyjscie na lakse ponownie. nie pobil mnie bo jeszcze ciagle byl za slaby.

ide dalej.

nasi lomak. ryz gotowany w mleku kokosowym, podawany z ryba, omletem, ikanem bilisem czyli prazonymi anczowi z garstka orzeszkow ziemnych. lycha sambalu z boku. zawija sie toto piramidalnie w lisc bananowca. serwuje jak barszcz tanie na sniadanie.



nie wygladem lecz prostota i smakiem urzekajacy



a skoro przy lisciach bananowych jestesmy - to musowo napomknac trzeba o takim otaku. to jest ryba zrobiona tak: ryzowa maka z ryba gotowana sie miesza i sambalem na packe, forumuje podluzne kluchy i zawija w lisc owy. lisc w wegiel drzewny az do zweglenia, gdy swoj aromat odda otakowi - jesc natychmiast!







ryba, znaczy zdrowe. kupuje.
ale nie tego, wybieram wersje restauracyjna (wbrew laksowej logice)
ta tu oto ponizej:



no... wygladalo... ladniej. moze nie ladniej, ale - inaczej niz zwykle. skusila mnie innosc owa i okazalo sie - jak zwykle - ze samonajlepsze sa wersje uliczne. bo wiadomo, wyrwigrosz stoi przy stragani caly dzien, dzien po dniu, nawet w wolna sobote i niedziele czynu spolecznego. restauracja natomiast ma to jako jedena z siedmiuset pozycji na liscie - to i precyzji brak i pasji. ale... gwoli sprawiedliwosci - nie bylo to takie zle. w momencie olsnienia przyrownuje do mieszanki paprykazu szczecinskiego z salatka pikantna z makreli... tylko zupelnie inaczej...



widac? no wlasnie. otwarte u gory i niebarbekjuowane. mam nauczke...
ale skoro juz o grillu mowa - lokalny grill nie obedze sie bez sataja. sateya? sate? nie ma znaczenia jak go zwal - szaszlyczki to delikatne w smaku podawane z dipem z orzeszkow ziemnych plus jakies takie cos... czerwone. co? nie wiem, ale pan co sprzedaje sloiczki tego pelne z tego powodu zaciera rece. on wie.



obok stoisko z dimsamem



zdjecie kolejne robie nie zarciu a napisowi za nim. przypomina mi on nieco wojny gwiezdne, powrot jedi. tylko, ze ten tu nie detonuje a nawilza.



a tu zaskok. golonka samonajsingapurniejsza bo niemiecka.
juz nie aorta sama a przedsionki, sienie i komory wyja ze strachu.



obywatelu, twoje serce przypomina, piechota... omijam.
golonkowe jing odczynia gosc za rogiem za pomoca zdrowego jang.
samonajzdrowszego na ziem... planecie. bo rosnie we wodzie.



nie mam ochoty. choc nie gardze. podaje mi to jednak pomysl:



najlepsza salata na ziemi. planecie. w calym znanym wszechswiecie.
salata z zielonego mango. z suszonymi krewetkami. orzeszkami ziemnymi.
sosem rybnym. tak, tak. nabywam. nie. tego zakupu nie zaluje.

a tutaj sie pan dwoi i troi walkujac ciasto w rulonik. kroi z niego zwiniete w slimaka kromki i faszeruje pyrami z curry.



to kolejny kamien wegielny. curry puffs.
po kapieli w goracym oleju wyglada to tak:



oczywiscie, ze kupuje. na pochybel aortom.

docieram do stancji z zarciem z makao. nie maja nic specjalnego, ot troche bakua. troche skrzydelek.



troche spuscizny portugalskiej:



tarta jajeczna czyli pastesis de nata z kremem brulee po chinsku. co? oczywiscie, ze kupuje!

wszystkim wystawiaczom z serca calego gratuluje dobrego smaku.
a ja? wracam do realiow zycia czyli smentnej jak [...] diety:
poniedzialek - sok z selera, selerowa lodyga, sok z owoca, woda, jablko
wtorek - woda, lodyga selera...