BOKSER KLAPKARZ
dzien drugi i pol (wpol do trzeciego?)
budze sie o drugiej od razu trzezwy. niealkoholowo przeciez tylko posennie taki, znaczy sie adrenaliny mam w sobie zdecydownie sporo. reise fiber czy jakos tak, niemieckego pisownia zagadka dla mnie jest, fersztanden? pocieszam sie, umyje zeby, napije wody, uspokoje i mi zaraz przejdzie, zaraz sie odpreze... tu wpadam w panike - a co bedzie gdy odpreze sie nieco za mocno? usne znow i przegapie taksowke? myje zeby caly w rozterce, paranoja pomaga, nie usypiam. taksiarz juz czeka.
co drugi sie tu nazywa po hiszpansku. smieszne te nazwiska, sercowe glownie, corazonow tu jak kowalskich nad wisla. moj taksiarz nazywa sie PALAZZIO. enriko, pytam w myslach? nie bede go zameczal referencjami do holiuckich komedii - lecz gdy w koncu zalegam wtulony w miekkie siedzenia, miendli mi sie przed oczami frank drebin, spiewak operowy, jako moj kierowca.
jedziemy z angeles do manilli (wybieram ta pisownie ichniej stolicy jako graficznie najladniejsza, choc prawdopodobnie wcale niepoprawna) teoretycznie pusta autostrada. pusta, bo nie ma korkow, na tyle zatloczona by nie bylo nudno. przypominam sobie, ze kolei tu nie ma. w nocy jednak nie autobusy nie kursuja, mija nas za to cale stado ciezarowek. autostrady sa platne, przy bramkach sa tez zjazdy na wage do tarowania ciezarowek... przypomina mi sie humor z zeszytow szkolnych: brutto, netto i tarara.
dojezdzamy do stolicy, miajmy jakies zasmiecone wraki kamienic, hektary cale brudactwa... to w tropikach zreszta nienowina. domy niemalowane przez piec-dziesiec lat pokrywaja sie tu mchem, grzybem a w miastach wiekszych - sadza benzynowo-kerosenowo-dieslowa. i wypadamy na awenide jakas. co to? bulward roxas. roHHHas znaczy sie. tu, jak nowa proteza z rownym rzedem zebow stoja na bacznosc najwazniejsze budynki manilli. rzad - hotele - holete - rzad.
kondominia. zalew. jest piata rano (noc zamienia sie w dzien...) tu ranek zacznie sie za godzine, pomimo to jogging wzdluz zalewu odbywa sie pelna para. caly bulwar nabrzezny zreszta niesamowicie ozywiony, psy na smyczy, tu panny tam kawalery... a wszyscy weseli i pogodni. dla wielu dzien sie juz zaczal, dla innych noc sie jeszcze nie skonczyla.
na bilboardach rekawice bokserskie. kierowca widzi ze sie dobudzam z autostradowego letargu - znasz sie na boksie? znam, odpowiadam, ale nie na bokserach. acha. bo my mamy boksera. widzialem, to on reklamuje klapki-japonki na bilbordach? nie on, ale... boksem sie teraz na filipinach wyreklamuje wszystko.
gratuluje, do tej pory z ichnich sportowcow znalem tylko efrena reyes'a (gosciu jest z angeles, w koncu pozytyw!). no bo kto go nie zna?
a bo co, to nie sport?
dojezdzamy do lotniska, zaczyna switac. za chwil pare zaczyna sie dzien trzeci...
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home