n0str0m0

tr.pikaNTnie

niedziela, czerwca 18, 2006

KAJMAN!

007 kontra alladyn

"cze, co robisz?"
jest sobota i lezakuje. w planie bieganie na tasmie lub slizganie sie w kuchni po zatluszczonej podlodze. poprzedniego dnia w pijanem widzie zakupilem meter pierwszej krzyzowej i nafaszerowalem ja baraninom. zupelnie na marginesie - nie mam pojecia co to jest pierwsza krzyzowa, widzieli bohaterowie wiecha ksiazek i na ogol obiecywali szkopow w nia kopac. a skoro juz o literaturze - jedziemy ulica Grange. ja - "a ponoc nic sie nie rymuje z orange". jan - "w polsce nie rymuje sie nic z kandelabrem... a minkiewicz znlazl rym". ja - "minkiewicz? ten od madonny sleepingu?"

okazuje sie - ten sam. nie tylko od madonny.

„Tak, na tej ziemi, tu, w Poroninie
Przed żandarmami cara się krył"

fuj!

biblioteczka w domu rodzicow miala kopie minkiewicza. kopia znikla. nazwisko autora z pamieci tez... a tu taka pomoc nieoczekiwana. jan oczywiscie minkiewicza znal. on wszystkich znal. z urbanem do klasy w gimnazjum chadzal, z tata kazika szansonizowal sie po pijaku. teraz minkiewicza mi przypomnial. zastanawiam sie ile on ma NAPAWDE lat i czy warto sie go spytac o illiade.

temcaszem sluchawka przy uchu zaczyna sie nagrzewac. kolesiostwo zaprasza na wyjazd za granice. to znaczy przez most. jakie mam na dzis alternatywy? kuchnia z niewymawialna podloga. biegania tez mam dosc na tydzien caly. kolesiostwo? marnom jest alternatywom. jego pani, okrzyknieta przez jana jako super-inteligentna, dowodzi kazdym gestem i slowem, iz jan nieomylny nie jest... poniewaz jednak minelo juz ponad pol roku kwarantanny - ryzykuje spotkanie z nimi.

granica jakby lepiej strzezona, goscie z fujarkami sie pojawili. rysy sniade, mordy ponure. jakby nieco europejskie, bo gurkowe. dziwi do dzis czemu role ochroniarzy i komandosow w tym regionie daje sie im wlasnie. ghurkom. lecz nie mnie sie zastanawiac, mnie dzis kompinowac przyjdzie. jedziemy bowiem po gry i filmy. pirackie. bedziemy szmukleramy.

nie mam pojecia do ktorego z centrumow handlowych mkniemy. jest ich w Johor Bahru wiele, sa wsrod nich i takie co to wlasnie w piractwie specjalizuja sie. kolesiostwo jezdzi tam czesto, co nie znaczy, ze wie wiecej niz ja. za mostem granicznym bezposrednio po pierwszych dwu ulicach handlowych od razu zjazd na autostrade do stolicy. na nia wjezdzac nam nie wolno. to znaczy, wolno... jak sie okazuje, choc to blad. tylko zjazdu z niej nie potrafia znalezc, ani on, ani inteligentna. w miedzyczasie dowiaduje sie, ze sie postanowili rozmnozyc i sa w trzecim miesiacu. skladam gratulacje i kaze skrecac w lewo.

po objechaniu miasta szerokim lukiem trafiamy nad wode, most graniczny i cala szopka powtarza sie. jak w tym dowcipie ruskim, co to "panie wladzo, sasza nagle i niespodziewanie wbiegl na mnie a ja noz akurat trzymalem i on sie niechcaco nadzial... siedem razy". my powtarzamy ten rozjazd razy trzy. w koncu trafiamy na wlasciwy kierunek.

parkujemy w cuchnacej piwnicy. obok smietnika makdonalda, wszystkich nas zbiera na wymiota. z tego co widac dookola na glebie, nie tylko nas. umykamy na pietro. inteligentna chce jesc, dziecku nie mozna odmawiac. co jesc? makdonalda.

pierwsze spojrznie dookola i wiemy, ze zmienilo sie, oj zmienilo - a z naszych zakupow pewnikiem nici. gdzie dawniej stragany pelne dvd - teraz kwiatki, szmatki, dupensznyty. tandeta. makdonald przy tym zaczyna wygladac atrakcyjnie. smentnie snujemy sie po korytarzach. inteligentna zawodzi z rozpaczy.

niz-stad-ni-zowad sie czujny chlopiec do nas podkrecil. mryga na nas i kieruje delikatnie, rencami popychajac. "panstwo pozwolo, zapraszamy, plyten, plyten, filmen oraz programmen, wszystko jest z konsumpcja na miejscu i na wynos".

oblakany? prowokator? antychryst? szpion?
nic z tych rzeczy. conajwyzej - Q. ten od gadrzetow z drzejmsa bonda 007.
naganiacz z wprawa owczarka podhalanskiego kieruje nas do sklepu z klawiaturami i drzojstikami. na scianie czyste dyski w paczkach po 100 i 200, jakis plakat akszon hiroua.

WTEM!

mlodzian w uchu ma krotkofalowke "tu brzoza, tu brzoza... KAJMAN!"
czyli - sezamie OTWORZ SIE, bo "kai men" oznacza dokladnie to wlasnie.
sciana dryga i tam gdzie przed chwila byl sklepu koniec - zaczyna sie PRAWDZIWEGO sklepu - poczatek.

(tak, tak... zupelnie jak ta ruska baba na wizycie w erefenie, co po zakupach chciala zobaczyc "NASTAJASZCZIJ magazin" - tu lapie sie za glowe, co mnie dzis naszlo z ruskimi dowcipami?)



to jest sciana oficjalna.



a to - w pol uchyle - porta del paradiso piratoso czyli nasajaszczij magazin.
jak u galczynskiego:

"zegarki w scianke
sztabki do beczki
na beczce portret zmarlej coreczki"

tutaj nie na poezje czy bajki o alladynie pora. towarzystwo i ja - pomimo ostrzezenia przed kajmanami - przechodzimy do innego swiata. jarzeniowa powodz swiatla jak w rzezni, metalowe stojaki, hektary piractwa. raj z dostawa do domu.

wychodzimy z lupem w objecia mlodzienca naganiacza. "panstwo sie tu wiecej nie fatygujcie". a ja myslalem, ze mnie juz po tajemnych przejsciach nic nie zaskoczy. antyreklama? czy moze cos nabroilismy, co, na boga, co? mlodzieniec widzac przerazenie w naszych oczach dodaje: "my jestesmy juz na internecie, www.piracizdrzochoru.com, oczywiscie z dostawa do domu".

zupelne sajens fikszon.

w drodze do domu rozmawiamy o korupcji policji w malezji i ukladach z pirackimi sprzedawczykami. po pol godzinie intelignetna oswiadcza nagle: "wiecie, ja podejrzewam, ze piraci w tym sklepie placa policji lapowy".
blondynka duchem, bo wlos u niej jak skrzydlo kruka...

THE END
p.s. ani jednego zdjecia pokarmu. niewiarygodne. conie?