LANGKAWI
stawiam kolejna krope na
mojej mapie podrozniczej.
ostrzegano mnie, nuda.
wyspa skomplikowana jak rozum blondyny.
totalna pustka i wiatr nieograniczony niczem hula od lewa do prawa.
tylko jeden hotel wart uwagi. cztery pory roku sie nazywa.
z zewnatrz nic nie wskazuje na super wygibasy...
zreszta, po co sie starac, poza nim nie ma na calym Langkawi prawie zupelnie nic
tymczasem nic wlasnie.
postarano sie od wejscia. o bardzo dlugi i waski podjazd.
dlugi. prosty... dlugi.
(acha, dlugi juz bylo)
nudny.
(to slowo przewija sie co drugie zdanie, trzeba wzbogacic slownictwo lub zmienic cel podrozy)
NUDNY!
i gdy przygotowani na mnostwo wiecej nudy wlasnie docieramy do furtki...
w srodku
mile zaskocznie.
bardzo uwaznie planowane przejscia, zaskakujace widoki i dekoracja utrzymana w rytmie... wirujacego derwisza. oraz sporo gimmikow, lecz wszystkie w dobrym smaku.
restauracje tez w smaku robia wrazenie, sa cztery, malajska ikan ikan czyli tradycyjne owoce morza, italianska bez nazwy
za to ze wspanialym caprese i nowozelandzkim szardonejem.
no i fjurzon czyli obszczaja.
zreszta, sami popatrzcie na kilka przypadkowo wybranych fotek...
bardzo to wszystko ladne i zachecajace.
tylko, ze my nie zatrzymalismy sie w tym hotelu.
0 Comments:
Prześlij komentarz
<< Home