n0str0m0

tr.pikaNTnie

środa, marca 19, 2008

WYKSZTALCONY PODROZA

- Toaleta powinna byc umieszczana w najblizszym sasiedztwie rury kanalizacyjnej. Nie wolno projektowac toalety bez dokladnego zrozumienia jaka droge musi przebyc produkt w misce klozetowej znajdujacy sie. Jesli zdarzy sie Panstwu ja umiescic daleko od rury kanalizacyjnej to odcinek rury laczacy ja z rura nalezy projektowac przyjmujac spadek o wartosci nie mniejszej niz...

Zaczynam odplywac. Poprzednia noc, praktycznie bezsenna spedzilem na nauce z kolegami. To znaczy - rutynowo zasiadlem z nimi za plansza Chinczyka (czlowieku nie irytuj sie). Nauka polegala na odsluchu Iron Maiden z winylu, piciu cieplej wutki i "dziarganiu sznyt" (lub zegarkow i pierscieni) mazakiem za przegrana partie.  Nad ranem w panice czytane ostatnie strony skryptu zakasilismy ugotowana na betonowo owsianka i... ruszyli w boj. Problemem nie bylo zaliczenie, problemem bylo zaliczenie z rekami w kieszeni, bo mydlo zgodnie z prawem merfiego rozprowadzilo tusz po calych dloniach.

Zaliczamy. 

Ogarnia nas stan pokolokwialnej euforji. Idziemy do bufetu na kawe z piachem. Pochlaniamy nieszczesne bulki z pasztetem. Uczymy irakijczykow pic z gwinta. Cieszymy gdy jeden z nich w trakcie wykladu spada z krzesla i usypia. Usypia... usypia... Poziom adrenaliny powoli opada. Rozmowy staja sie coraz wolniejsze, audytorium sciemnia sie i zasnuwa mgla... Przez nia dobiegaja coraz odleglejsze slowa wykladowcy:

- Nie oznacza to bynajmniej iz chinczycy nie podcieraja dupy.

ZZZZZZZZZZZZZZZZZZZING!!!

Ze co prosze? Stachu zawsze mowil cicho, monotonnie i nudnawo. Tak cicho, ze z trudem slychac go gdy zgrzyta kreda po tablicy. Tak monotonnie, ze zastanawialismy sie czy mu kiedys nie powiedziec o interpunkcji. Tak nudnawo... najwyrazniej sam mial tego dosc. Oczy same mi sie otwieraja, wysluchac chce dykteryjki do konca. 

- Zapytacie Panstwo, coz oni robia? Coz, to do konca nie jest jasne, wiadomo jednak, ze w ich Kodzie Budowlanym nie przewiduje sie tarcia spowodowanego... 

Szlag by to, znow przegapilem najwazniejsza czesc. Reszte wykladu zagluszaja jarzeniowki.

***

Jedna z moich ulubionych lektur nieobowiazkowych byla "Wyprawa po dinozaury". Tam, Pani Dyrektor Muzeum, wysylajac Pana Dziennikarza na ekspedycje do Mongolii obiecywala, ze siadzie on w cieniu lasu sprzed milionow lat i pociagnie tireksa za ogon. Oczywiscie, Pan Dziennikarz, nie uwierzyl, a potem nagle w rozdziale czternastym usiadl i pociagnal.

***

- A po kolacji idziemy na piwko, mowie Ci, swietnie spiewam te rozne koton filds. Posluchaj, uen aj uoz a litol bitol bejbi...
- Stary, zupelnie nie wiem czemu, ale ja karaoke organicznie nienawidze a piwo mam w hotelu. Jaka znowu kolac...
- Stul paszcze, ja wiem lepiej - Najemnik przerywa mi w pol slowa - i w ogole o nic nie pytaj.

Stulam paszcze, nie pytam. Jestem w Dalian, miescie mi obcym. Dusze mam na ramieniu, dookola jakos tak. Obco. To moj pierwszy rok w Chinach. Swiezak jestem wiec sie nie stawiam. Jak mus to mus. 

Jedziemy do tego calego KTV. Najemnik tlumaczy mi niuanse zycia na emigracji.

- Wez sobie najlepiej rozwodke. 
- ?
- No do domowych porzadkow. Jak juz tu bedziesz mieszkal na stale, no chyba, ze juz teraz chcesz. Ja mam - Najemnik krasnieje z dumy - place jej dwa tysiace rzenmenbi miesiecznie. 
- To duzo - dziwie sie falszywie - moja sprzataczka w Pekinie dostaje osiem stow i jest szczesliwa jak szczygiel. 
- A ile ma lat?

Tu Najemnik bardzo mruga, klepie sie po kolanach, mnie po lopatkach, nie oszczedza siedzenia biurowego Passata. Nie jestem naiwny i wiem o co mu z ta "rozwodka" chodzi. Waznym z punktu wiedzenia prawa powodem do rozwodu w Chinach jest powicie corki. Rozwodek z corkami, gotowych na wszystko (szczegolnie za dwa tysiace) sa tu cale tabuny. Koles po prostu idzie najnizsza linia oporu. A ja ciekawy jego relacji, wyciagam go na zwierzenia. No to sie doczekalem siniaka na ramieniu, mojego pierwszego tego dnia. Zastanawiam sie, czy jest do konca nienormalny, czy tylko elokwencje zamienil na agresje z zazenowania. Najemnik wyjasnia:

- Taka kobieta zrobi Ci wszystko, pozamiata, ugotuje, no i oczywiscie tak cie zrucha, ze w zyciu nie bedziesz mial ochoty na nic innego. 

Echmmm... Zazenowany nie jest. Na cale szczescie dojechalismy i rozmowa konczy sie. 

Karaoke swieci nowoscia, marmurem i pustkami. Znaczy jestem gosciem z gornej polki i poszlismy do drogiego. Piwo. Hostessy (ubrane chinska moda w dwie warstwy zjezdzajacych obwarzankami na lydki luznych ponczoch) prawdopodobnie spiewaja, choc trudno mi sie zorientowac w kakofonii chichow, przekomarzanek z Najemnikiem, echa na wzmacniaczu i zgrzytu mikrofonowych sprzegniec. Siedze, gapie sie na liste piosenek, stron dwiescie. W tym dwie po angielsku i cztery cyrylicom. 

- Ladnie spiewasz po rosyjsku? - uprzejmie interesuje sie panna w obwarzankach.
- Piwa.

Nie bede prowadzal niedorobionych ("tylko nie lap ich za cyca, one niestety nie sa takie" informuje przed wejsciem Najemnik) prostytutek przez labirynty zagmatwanych geopolitycyzmow. Ruskow tu sie lubi, bo obrotni, biali, no i swoi, komunisci znaczy. A za cyca i tak bym nie zlapal, nawet gdyby i ochota byla i przyzwolenie. Z szesciu panien dyzurnych pozytek maja najwyzej producenci maksimajzerow.

- Z Polski? Jak ladnie... Warszawa to miasto ogrodow! - swiergocze druga. Trzecia nie swiergocze, bo tylko dwie na sto mowia po angielsku. A to miasto ogrodow to po prostu haslo ktorego ucza sie na geografii wszystkie dzieci w chinach. W tym nie roznia sie od amerykanow, ktorzy na slowo Paris odpowiadaja automatycznym odzewem - City Of Lights.
- A w Polsce mowicie po rosyjsku czy niemiecku?
- PIWA.

Piwo (zupelnie niezle) pije sie tu do dna. Wszystko pije sie tu do dna, o ile brak usprawiedliwienia lekarskiego. A i wtedy odpuszcza najwyzej do polowy. Na cale szczescie podane jest w stugramowych stakanach. Walimy te setki jedna za druga, ja z desperacji, Najemnik z radosci.

- Zdrowko.
- Gan Bei. Do dna.

Noooo... Punkty styczne miedzy naszymi kulturami jednak istnieja. Najemnik jest z Tajwanu, sprzedaje mu "na bezrybiu i rak ryba" w dialekcie hokkien. Bo maja dokladnie to samo przyslowie. Boh he hei yeh ho. Polak Chinczyk dwa bratanki... Widac mnie zawialo.

- Gan Bei.
- Gan Bei.

Kierowca Najemnika glosno i radosnie pierdzi do mikrofonu. Wszyscy sie smieja po chinsku. Ide do kibla, nie moge tego wytrzymac. Korytarz pelen przycmionych swiatel, boazerii, rznietych krysztalowych przepierzen i puszystych dywanow. Wiem juz jak sie o droge pytac, na tyle jestem obeznany, choc do tej pory nie mialem jeszcze okazji testowac wiedzy w warunkach poligonowych. 

- Ce-suo zai-nar?

Uprzejma dlon wskazuje kierunek. Znow marmury. Wiecej swiatla. Za duzo swiatla. Za duzo luster. Dyskretny zapach lawendy i mniej dyskretny, kwasny, dziwny jakis i raczej trudny do zidentyfikowania smrod. Drzwi do kabiny zostawiam uchylone - bede mial wiecej powietrza. W mysli kolacza sie bezsensownie dwa slowa: 

- "Czy poceluje? Czy pocel... "

JEB.

Zostalem jebniety w plecy, glosniej niz mocniej. Do tej pory "pocelowac" mi sie udawalo, teraz mam dylemat.  Lekko panikujac rozwazam opcje, wygrywa najdelikatniejsza. Zerkam przez ramie. W swietle framugi stoi wykidajlo toaletowy i z przyjaznym usmiechem bierze kolejny zamach. Wypycham goscia z kabiny i barykaduje drzwi...

Wpadam do prywatnego saloniku i lapiac oddech relacjonuje Najemnikowi. 

- Nooo. No i dobrze. A dales mu napiwek za masaz?

Nie lubie chamstwa, goralskiej muzyki a teraz na dodatek wiem czemu nienawidze karaoke.

***

- Ma-tong huai-le.
- Zaraz przyslemy kogos do naprawy.

Umiem juz powiedziec, ze swiatla nie ma. Ze prad wylaczyli. Teraz przyszla pora na kibel. Zatkany i nie dziala. Najemnik wpada po kolacji gdy jest juz po wszystkim. Relacjonuje mu z duma jak to sam, sam, zupelnie sam, zadzwonilem do administracji hotelu i jak mi kibel fachowo odblokowali i jak prawie wszystko zrozumialem i jak...

- Zatkany kibel miales? A czym?
- No jak to czym, przeciez nie bede Ci tlumaczyl co sie tam...
- Dokladnie mi wytlumacz.
- No... Kupom.
- A papieru tam przypadkiem nie wrzuciles?
- A co do cholery mialem z nim zrobic? 
- Tu. Obok kibelka. Koszyczek. Podetrzec i odlozyc.

***

Zlapalem swojego wlasnego dinozaura za ogon. Usiadlem w cieniu lasu sprzed milionow lat. Zagadka tajemniczej woni wszystkich toalet publicznych w Chinach zostala rozwiazana. Teraz moge Stachowi dokladnie wytlumaczyc niuanse chinskiego Kodu Budowlanego. 


16 Comments:

At 3/19/2008 4:44 PM, Anonymous Anonimowy said...

Ni hao!
+ maly dodatek do wspomnien

ten typ hydrauliki ubikacyjnej działa tez na Cyprze tj. zabroniony bezpośr. kontakt papieru z muszlą klozetową

niby bliżej Europy a jednak podobnie w pewnych kwestiach :)

P.S. czy mówisz po chińsku?
Ni shuo hanyu ma?

co do mnie to ma zastosowanie: Bu shuo.

Ari

 
At 3/19/2008 4:55 PM, Anonymous Anonimowy said...

tak mi sie jeszcze cos przypomnialo w temacie wc

nie miales uczucia paniki/niepokoju w sytuacji gdy ubikacja napelnia sie woda na max i nie widac konca, cos w stylu kurcze zaraz sie przeleje, zepsute czy co... lokalny erzac i musialo na mnie trafic ze sie popsulo

/Ari/

 
At 3/19/2008 4:58 PM, Blogger n0str0m0 said...

survival level.

znaczy by sie od tluszczy opedzic gdy trzeba, nareperowac co zepsute, rozkaz wydac bez zbednej dyskusji i zapytac o to gdzie jest najblizszy bar (nie mylic z KTV). w singapurze nie musze, oprocz pani sprzataczki wszyscy kalecza po angielsku. pani sprzataczce zas jak wyzej (tylko nie musze sie jej pytac jak trafic do pubu - bo doskonale wiem i bez niej)

a cypr turystycznie jest owaznie brany pod uwage, choc zostalem ostrzezony :)

 
At 3/19/2008 5:02 PM, Blogger n0str0m0 said...

to drugie mi sie pierwszy raz trafilo bez ostrzezenia w pierwszym przyjaznym domu po wyladowaniu na JFK. zatkane??? panika...

po latach uslyszalem taki tekst:

"ci niemcy to perwersyjni sa jak malo kto. bylam w giermanii a tam sie robi kupe na taka poleczke w klozecie umieszczona, pewnie lubia sobie w niej potem pogrzebac albo co"

kwestia percepcji.

 
At 3/19/2008 5:25 PM, Anonymous Anonimowy said...

jesli chodzi o angielski chinczykow (z krótkich obserwacji)

starsi (>30) nie mówią - zostaje metoda migowa/pisanie na skórze rysikiem, dziala sprawnie przy negocjacjach cenowych;
mlodzi (ok. 20)- czasami mówią, ale bywa to dosc zludne wrazenie

np.
w barze po nieskutecznej próbie zamówienia piju (w koncu została zamówiona cola, kawa)i po niewerbalnej sygnalizacji ze juz czas sie zwijac (dostaliśmy rachunek, obsluga sie ubrala, krzesla zaczeto ukladac na stoly)w koncu podeszla do nas kelnerka i powiedziala z usmiechem "sori łi are open nał"

Listościwie nie nadużywaliśmy gościnności i w końcu wynieśliśmy się z lokalu :)

 
At 3/19/2008 5:59 PM, Blogger n0str0m0 said...

ich angielskiego musial uczyc ten sam facet. ich, to znaczy ich WSZYSTKICH. dlatego pytanie po posilku brzmi "was it delicious?". a ostrzezenie przed wejsciem na schody z polamana porecza to "take care".

generalnie szanghaj ma lepszy angielski ale pekin ich sciga. setki tysiecy mlodych chiniatek codziennie sie uczy powtarzac "repeat after me".

co do rysowania cen na skorze to dla mnie nowosc. zazwyczaj negocjacje cenowe polegaja na wyjmowaniu kalkulatora i wscieklym *** w klawisze, po to by w koncu walnac w literke C i wpisac numer ktory od samego poczatku mieli na mysli. gdy nie ma klawiaturki sprawa sie komplikuje. chinczycy maja caly system migowy pokazywania pierwszych dziesieciu cyfr. zaczynaja od jedynki uwalniajac z zacisnietej garstki paluszek najmniejszy. potem drugi, trojka wyglada jak nasze zero (lub znak pletwonurkow oznaczajacy OK). druga dziesiatke licza na tej samej piastce uwalniajac paluchy od kciuaka poczawszy.

dyche zas czesto pokazuja jako skrzyzowane dwa palce wskazujace. bo tak sie ja - jako znak plus - po jichniemu pisze... co u mnie doprowadzilo do pierwszego konfliktu merkantylnego, bo zrozumialem, ze gosc mi nic nie chce sprzedac.

 
At 3/19/2008 6:26 PM, Anonymous Anonimowy said...

fakt, kalkulatorów u nich dostatek, choć czasem wolą pisać na gazecie lub skórze (może tak prościej?)

ustalenie progu kiedy cena zakupu jest "fair" wymaga eksperymentowania+techniki porównawczej
zwykle 40-50% pierwszego kwotowania było ok dla obu stron, co nie znaczy ze nie zostalo się orżnietym.
turysci z US, UK psują rynek, bo nie chce im się negocjować

a najlepszy moment kiedy przeginasz i w nagrodę jesteś olany, po prostu zignorowany ;D

Ari

 
At 3/19/2008 9:44 PM, Blogger n0str0m0 said...

mozna jeszcz udawac ruska. przynosi dobre efekty w targowaniu :)))

 
At 3/19/2008 10:00 PM, Blogger Basia said...

łał, alez to zycie meandruje.

ps. glupie troche. chcialam cos madrego napisac, ale wciskalo mi sie tylko, ze zycie->rzeka->mendry

 
At 3/19/2008 10:18 PM, Blogger n0str0m0 said...

do czasu gdy nie zaczne pisac postow o mandarynie, dodzie czy hotelach w tokio - brama glupoty pozostaje szczelnie zawarta.

mryg.

acha. no... meandruje. w tej ksiazce jeszcze bylo, ze "wykapiesz sie w rzece co wyschla przed ostatnia epoka lodowcowa". ale mi sie w tekscie juz nie zmiescilo.

no to teraz masz.

 
At 3/19/2008 10:34 PM, Blogger Basia said...

a-ha, wiec moze nie az tak glupio wcale skomentowalam :)

 
At 3/20/2008 12:36 AM, Anonymous Anonimowy said...

29.02 = 0+1
czy widzisz nowe komentarze do dawnych postów?

 
At 3/20/2008 2:59 PM, Blogger n0str0m0 said...

widuje. wlasnie czaje sie do skoku. czasu tylko, czasu mao...

 
At 3/20/2008 4:14 PM, Anonymous Anonimowy said...

świąteczny nastrój się już udziela? /ad. malo czasu/

w końcu mamy astronomiczną WIOSNE (taka luźna myśl, która się urwała z łańcucha)
u niektórych coś zielonego pewnie cały czas jest za oknami, u tu tylko zieloność doniczkowa póki co

Ari

 
At 3/20/2008 4:40 PM, Blogger n0str0m0 said...

u mnie jeszcze ciagle stoi choinka. taka zywa z ikei.

na poczatku rzucila pare igiel - jeszcze przed bozym narodzeniem. a dalej nic. mutant nuklearny czy co?

 
At 3/20/2008 5:00 PM, Anonymous Anonimowy said...

czy chociaż rośnie? a może to taki typ choinka-bonzai

chociaż nie, bo mam w polu widzenia łyse bonzai (moje własne), straciło wszystkie liście, wygląda że trwale (niestety) Trzymam je czekając na odrodzenie, na cud wiosny ;

Ari

 

Prześlij komentarz

<< Home