n0str0m0

tr.pikaNTnie

piątek, marca 14, 2008

NOSTROLAPKI

to nie strzalki skazujace kierunek ataku, to tylko na chybcika uaktualniona mapa sladow lapek (tylnych) nostromego. zolte pingle to miejsca w ktorych go wcielo na dluzej. po odpowiedz gdzie bylo najlepiej ekscentryczny obierzyswiat odsyla do ksiegi przyslow.

16 Comments:

At 3/14/2008 10:23 PM, Anonymous Anonimowy said...

co do przysłów to pytanie
gdzie jest ten dom (gdzie najlepiej)

może jak u ślimaka/żółwia jest mobilny i idzie za właścicielem ?

PS Afryka, AmPld - sa celowo omijane?

Ari

 
At 3/14/2008 11:23 PM, Blogger n0str0m0 said...

ubi thesaur... domus tuus ibi kortumowo.

i pan samochodzik (i templariusze) i sw mateusz mieli racje. dom jest tam gdzie serce.

ameryka poludniowa? plany na podroz do krainy cygar zaczynaja sie rysowac.

afryka? oczywiscie. najlepiej od strony bliskiego wschodu, jak nie z orbisem, to z takim banem... literowka, przepraszam, z talibanem.

tradycyjnie omijany port docelowy to to miasto co go niema. znaczy londyn (i okolice). anglicy sa ludzmi o temperamencie mierzonym tym samym przyzadem, ktora sie mierzy srednice rozwielitek.

dzis dopisuje do czarnej listy kraj usa (bo nie lubie chamstwa i tej muzyki co skrzypi na dachu). na cale szczescie obtupalem ciut z tej i z owej strony jeszcze przed nazyfikacja.

 
At 3/15/2008 1:44 AM, Anonymous Anonimowy said...

kortumowo jako ekwiwalent serca czy mamony ?

londynu nie warto tak szybko skreslac. tam jest taka mieszanka, ze rodzimego angola ciezko wyhaczyc w tlumie
Jesli chcesz byc anonimowy to wlasnie tam.

Ari

 
At 3/16/2008 11:19 AM, Blogger n0str0m0 said...

85% dzieci w Hąkągu chcialoby zamienic rodzicow na jakichs innych, z tym, ze bogatszych.

z powodow tak licznych, ze wymienic nie zdolam, uznac nalezy, ze nostromo nie jest stamtad.

a do anglii i tak mnie nie ciagnie. jesli odcedzimy z londynu tubylcow - pozostana ulice i kamienice. nostromo przyrownuje angielska architekture do ich kuchni, obie sa tak ekscytujace jak wyrzucona trzy godziny temu na plaze meduza.

 
At 3/17/2008 4:18 PM, Anonymous Anonimowy said...

czy należy wnioskować że wolisz przestrzen niezabudowaną?
skoro architektura UK London nie przyprawia o dreszcz emocji (tych pozytywnych)

Ciekawe jak oceniasz Singapur - czy to miejsce do życia czy raczej do pobytu
/przy założeniu że ma sie opcje wyboru/

Ari

 
At 3/17/2008 6:00 PM, Blogger n0str0m0 said...

e tam, to tak jakby nie bylo nic pomiedzy budkami w londynie a stepami manczurii (choc tych coraz mniej).

do metropolii podchodze bardzo pragmatycznie. mieszkanie w nich zalezy nie tak bardzo od architektury jak od tubylcow. jesli ludzie sa do niczego (a wyprowadzic sie jeszcze nie wypada) to szuka sie kompensaty w erzacach, w tym - architekturze. gdybym musial mieszkac w londynie i nie mial kulturowych/emocjonalnych punktow stycznosci z londynianami (a to pewne jest) ORAZ nie zachwycal ich masoneria uzytkowa, to opcje zawezylyby mi sie do alkoholizmu i wyjazdu.

architektura anglii nie rokuje nadziei na zadawalajacy erzac, jest ciezka, brak jej polotu i bardziej pasowalaby do niemcow (gdyby ci z kolei nie ulubili sobie strzelistego gotyku).

architektura NOWOCZESNA (!) zas wszedzie jest taka sama i swiadczy o prostytucji zawodu architekta, ktory gotow jest wybudowac ten sam budynek w abudabi, londynie czy alasce. tym trudno sie emocjonowac i traktuje sie jedynie jako przejsciowe niedogodnosci odzwierciedlajace li tylko zamoznosc klientow i stopien ich nowobogackiego braku smaku.

singapur nie jest tu wyjatkiem. nowo projektowane kasyna, zespoly biurowcow i wysokich rezydencji powstac by mogly w pierwszym lepszym frankfurcie nad odra czy innym nowosybirsku. sa tu jednak oazy dziwietnastowiecznego kolonializmu, lacznie z kamieniczkami jak z bajki i klimatami jak z szalenstwa almajera.

to co singapur stracil wywalajac buldozerem hektary kamieniczek w drodze do postepu, rekompensuje ludzmi (i zarciem, i zarciem). stad - tu erzace sa niepotrzebne :)

 
At 3/17/2008 6:19 PM, Anonymous Anonimowy said...

czy ludzie są w S otwarci, kontaktowi?
chyba jednak jest troche bariery w stosunku do długonosych


w ramach Europy, które lokum spełnia Twoje kryteria ludzko-przestrzenno-klimatyczne (wykluczając patriotyzm lokalny czyli PL)

Ari

 
At 3/18/2008 2:14 AM, Blogger n0str0m0 said...

wprost przeciwnie. ludzie wielkiej malai, od filipin do burmy sa niedoscignionym wzorem niewymuszonej goscinnosci. etniczni chinczycy sa az do przesady nadskakujacy. to sie nareszcie zaczelo zmieniac, zaczynaja odzyskiwac honor zniszczony kolonialan dominacja tych czy owych, ale trwa to wolno i co najwyzej doprowadzi do zwyklego poziomu lokalnej uprzejmosci (a ten jak powyzej).

w europie? "do pracy" wybieram paryz a "do wypoczynku" polnocno zachodnie brzegi morza srodziemnego (od wloch do konca europy i ani kroku dalej). chleb i buklak wina. kozi ser, swieze figi, zachod slonca... mmm...

 
At 3/18/2008 4:35 PM, Anonymous Anonimowy said...

co do etnicznej radości, otwartości --> z nostalgią wspominam ludzi ćwiczacych o poranku w Luoyang, grajacych w szachy na brzegu ruchliwej ulicy/chodnika, tanczacych w parach na placu w rytm muzyki z radia <-- ale wydawało mi sie że to jest hermetyczne, zamkniete dla osoby z zewn/obcego/

Obcy dostaje wersje sztuczną,przerysowaną nadmierną uprzejmoscia,samokontrolą.
Ale może jestem w błędzie, i przyznaję że chętnie zmienię swoje zdanie w tej kwestii

 
At 3/18/2008 4:43 PM, Anonymous Anonimowy said...

cd.
co do Euro - czy byłeś na Cyprze (płd cz)?
Dobre miejsce, ciepłe, w wersji skondensowanej masz łagodne góry (Throdos-pełno tam lokalnych winnic), wody Afrodyty, kamieniste plaże (no coż piach tylko w Agia Napa)

Ari

 
At 3/18/2008 5:50 PM, Blogger n0str0m0 said...

dales sie nabrac :)

prawdopodobnie nie spojrzales tanczacym w oczy. sa puste, bez nadziei na jakiekolwiek emocje. dlaczego?

taniec parami czy pod kreske NIE jest oznaka radosci, spelnienia, celebracji czy romansu. taniec wieczorowa (i poranna) pora to forma oglupiajacych cwiczen gimanstyczno-mantrycznych ktore sa wpajane chinczykom od dziecka. mialem pod oknami przedszkole, o PIATEJ rano zaczynalo sie walenie w bembenek i maszerowanie w miejscu. rytmiczne skandowanie hasel poparcia pelnych i piosenek o maocetungu.

i ja taniec poczatkowo bralem za echo 14 lipca czy dozynek. pytalem nawet znajomych co to za swieto. zadne swieto, odpowiadali. tancza i juz. tak - to erzac piosenek o partii i walenia w bembenek. jakakolwiek interakcja, przygladanie sie z boku czy proby podlaczenia nie sa mile widziane, podonie jak w naszej kulturze nie dobiera sie widzow do druzyn grajacych w noge na placyku.

granie w szachy (chinskie) jest o wiele bardziej intelektualne, ale jak sie w tych pionkach pokapowac :) osobiscie grma czasem w emdrzeja - ale tylko gdy mam duuuzo zasu, bo jedna runda mahjonga trwa okolo osmiu godzin (wszystkie rozdania).

jedyna interaktywna dyscyplina to malowanie kaligrafii woda na chodniku. mozna pania lub pana poprosic (w ramach przyslowia, ze glupie imie wszedzie slynie) o napisanie swego nazwiska. nie tylko przetlumacza fonetycznie na krzaczki, ale jeszcze wybiora z podobnie brzmiacych te wlasnie, co maja jakies ladne znaczenie.

podpowaidam raz jeszcze - kitajce z chin to nie to samo co kitajce spoza tego kraju. z tymi drugimi da sie zyc. ci pierwsi natomiast wymagaja osobnego wpisu...

 
At 3/18/2008 6:51 PM, Anonymous Anonimowy said...

szkoda, że to było tylko nabranie się...

kaligrafia wodą została nawet przeze mnie uwieczniona na zdjeciu,ale znajomi nie chcą uwierzyć że to woda a nie farba ;)
(z drugiej strony woda jest mniej inwazyjna i pozwala na start na nowo)

co do gimnastyki - to była próba podłączenia się, naprawdę.
wprawdzie ruchy mają wolne, ale jest pewna ustalona sekwencja stąd naśladownictwo aerobikowe wywołało jedynie śmiechy, chichy,dekoncentrację ekipy z linii środkowo-tylnej.

ale lekka fascynacja mi została, no i chęć na powtórkę (tym razem głębiej na płd. kraju, tam gdzie tarasy ryżowe)

a będzie osobny wpis? bardzo chętnie przeczytam

Ari

 
At 3/18/2008 7:17 PM, Blogger n0str0m0 said...

bedzie.

dobijam cie bez milosierdzia - czy widziales w chinach choc jednego joggera?

 
At 3/18/2008 7:18 PM, Blogger n0str0m0 said...

i umykam... przynajmniej na godzin pare :)

 
At 3/18/2008 7:27 PM, Anonymous Anonimowy said...

joggerów nie zarejestrowano (przynajmniej w tej ułamkowej części Chin w której dane było mi pobyć)

ale czy to sprawdzian na normalność? w US aż roi się od nich. i co , czy to zdrowy objaw ?
to raczej rodzaj narodowej metody na swój prywatny PR (zdrowy w ciele to i pewnie wydolny zawodowo, koncepcyjnie, etc)

Ari

 
At 3/18/2008 8:05 PM, Blogger n0str0m0 said...

nie.

brak joggerow jest wynikiem spoleczenstwa zbudowanego na zupelnie innych zasadach systemowych (zapewniajacych im komfort i spolegliwa szczesliwosc - napisalem to bez ironii).

chinscy chinczycy maja (od wiekow, nie ma to wiec zadnego zwiazku z komunizmem) zakodowany lek przed prywtnoscia i wszelkimi wyrazami indywidualnosci. stad przekladaja zajecia w grupach nad samotnym joggingiem. stad rowniez, ale to bardzo skrajny z naszego punktu widzenia przyklad - osoby o slabych nerwach ostrzegam, w toaletach publicznych wielu z nich robi kupke przy w pelni otwartych drzwiach slawojki.

widac az tak jak przypuszczales hermetyczni nie sa (ale mialem umykac, wiec umykam)

 

Prześlij komentarz

<< Home