n0str0m0

tr.pikaNTnie

poniedziałek, kwietnia 09, 2007

WAJA

proton czyli

od przed-przedszkola ulubionym zajeciem mym bylo krecenie.
frajda byla, do czasu gdy przedszkolowy wozny nas nie pogonil.

do dzis lubie. kolka jednak brak. w metropolii latwiej jest taksowkowac.
krecenie nadrabiam wypozyczniem. o czym ponizej.

zaczelo sie niewinnie. skonczylo - folklorystycznie. a to bylo tak: zaraz za granica nadskakuja kierowcy taksowek, mili do bolu. gdzie trzeba, zawieziemy, gwarantuja. ja to juz slyszalem kiedys na gubalowce. za piecdziesiat zlotych goral obiecywal powiezc ceprow sankami "w pierony i nazad". prosze o zawiezienie do wynajmu samochodow. "no problem" slysze w odpowiedzi. jak zwykle (duren) wierze na slowo.

docieramy na podworko gospodarstwa rolnego. brak kombajnu lub wielblada wynagradza trzmajaca sie na farbie toyota z napedem na wszystkie trzy kola. czwarte zastepuje cegla. z biura wypelga leniwie kobieta z nosem do interesu. potwierdza podejrzena, owszem, to jest wypozyczalnia aut... ale nic nie dostane. auta wyszly. azjatyckie wscibstwo nakazuje jej jednak zadac pytan sto. a dokad, dlaczego, a po co i co?

powtarzam kilka razy to samo. auto chce. szybkie w miare i odporne na lokalne drogi. "a... to takiego nie ma". przypomina mi sie skecz monty pajtona. "to ksiegarnia?" "tak prosze pana" "czy ma pan moze...?" "nie".

patrze babie w oczy. "to wypozyczalnia aut?"

zegnam ja i dalej smigac na poszukiwania chce - co spotyka sie z dziwnym oporem taksiarza. ten bowiem nigdzie indziej nie ma zalatwionego odpalu. obawiam sie, ze to juz wszystko - taki goralski "nazad" a dalej pieszkom mi posuwac przyjdzie.

no... ale gosc daje sie ublagac i w jeszcze jedne pierony mkniemy.

biuro kolejne z prawdziwego zdarzenia, aut jednak malo - bo to chinskie swieto zmarlych i kazdy smiga na odlegle cmentarze - wypozyczonym autem oczywiscie. taksiarz zegna mnie chlodno, pomimo sutego napiwku. to ode mnie. wypozyczalnia bakczyszu nie wyplacila. zaraz za drzwiami rzuca folklorem tak bogatym, ze mleko sie zsiada.

decyduje sie na protona, auto malezyjskie, czyli japonskie z malajskom farbom.
bo innego i tak nie ma.


wyglada jak skorupa zuczka gnojarka... a w logo ma tygrysa paszcze.
ma napawac komfortem, ze sie jezdzi w paszczy drapieznika?

trudno, bedzie musialo wystarczyc.


dwu setek nie uciaga, ale co daje, to biore.
195... wystarcza.


w droge wiec, bo sie sciemnia!

4 Comments:

At 4/10/2007 3:24 PM, Anonymous Anonimowy said...

Cos mi komentarze do Ciebie nie wchodza.

Wiec kolejna proba. Wesolych Swiat po Swietach, bracie. Jajek, kroliczkow i calej reszty.

Dokad wybrales sie na wyraj? I kiedy mozna sie Ciebie spodziewac w kraju?

M.

 
At 4/10/2007 5:27 PM, Blogger n0str0m0 said...

nie wchodzily?
ten weszet.

ja natomiast oczekiwalem jakich potransporterskich wpisow. i nic?
zaraz zerkne ponownie...

wesolych, smacznych i obfitych po-swiat.

czerwiec lipiec tradycyjnie, aczkolwiek to ciagle patykiem na piesku pisane.

tym razem opetala mnie droga. trudno sie ja konsumuje wajom, ale "boh hy he ya ho" czyli na bezrybiu... opkronrzylismy caly polwysep, od JB do KL ("nie wal mi piescia w sciane, przeciez na niej wisi flaga kambodrzy" juz tam nie ma) i nazad.

czy zakupiles juz mebel do spania?

 
At 4/12/2007 3:01 AM, Anonymous Anonimowy said...

z tym samochodem fochy stroisz, a asfalt jakis gladki, bez dziur i kolein - dziwne...ze tak powiem - egzotyczne.

btw. ta droga to nie pzrez ichniejsza doline rospudy czasem?

 
At 4/12/2007 2:14 PM, Blogger n0str0m0 said...

fotka jest z hajueja wschodnio-zachodniego, co wylaczne przez teren rezerwat przypominajacy prowadzi.

drogi mniejszego kalibru niestety nie maja dziur rowniez. za to maja wspaniale oznakowane zakrety. coz, cos za cos.

jak sie dzis wezne... (zmobilizowalas mnie)
n.

 

Prześlij komentarz

<< Home