n0str0m0

tr.pikaNTnie

piątek, lipca 20, 2007

STRZYGA NA SERANGUNIE

ci co uwaznie sledza, wspomna pewnie podziw jaki okazalem mocno opalonym fryzjerom w czasie podrozy do mersingu. poniewaz lok nosze krotki - co dwa tygodnie pomykam strzyc sie do hinduskiej dzielnicy i w chromowany fotel, pamietajacy pierwsza wojenke, zapadam.

rezultat zawsze taki sam, sznyt rowny do bolu, golenie z szokiem i masaz bezolejowy (aromaterapeutyczny masaz popelnilem w mersingu i jechalo ode mnie jak od rus... hinduskiej armii przez tydzien caly).

sznytu tlumaczyc nie musze, golenie - i owszem. nowoczesnosc bowiem wkroczyla i brzytew juz brzytwem nie jest. to moze nie szok, jeno zdumienie nad laczeniem tradycji (bowiem pas do ostrzenia brzytwy wisi popod lustrem jak wisial sto lat temu) z wymogiem modernej higieny. brzytwa ladowana jest polowkami zyletek. coz, male ustepstwo - bowiem "na oko" niczym od tradycyjnej nie rozni. rozni sie natomiast samo golenie. brzytwowy nie tylko po podgardlu mi smyrga, jedzie ostrzem po uszach i po czole. obawiam sie, ze od tego skrobania zacznie mi tamze niedlugo rosnac broda jak wilkolaku lub nie daj boze hindusu jakiemu.

przejsc sie przez hinduska dzielnice "lo-tak-lo" jest trudno.
wir ludzki, kolorow, zapachow i tego... no... rze-ne-se-kua...
porywa... dekoncentruje...
wyluzowuje jak sztach dobrej gandzi...

przyjmijcie to jako fakt numer einz i czesc.

faktem rowniez numer dwa jest obowiazkowy zakup czegos. czego?
czego jeszcze do tej pory sie nie kupilo, zupelnie niezbednego czegos...
zupelnie nie wiem czego.







fakt numer trzy - jadlotyjnie wegetarianskie.
o kriszno!
takie sa, tylko o wiele lepsze niz na zdjeciach
(pies jak zre to nie pstryka)

dwojaki - pikantniaki - jarzyniaki

to? fu!
tofu.

dosia... dosa masala

fakt czwarty - warzywniaki.
buraki. kapusta. mango. mieta i kwiatki jasminu.
kartoflen.

czyli wszystko czego wegatarianu do szczescia potrzeba,
najswiezej i najtaniej w miescie.


tez nie do konca tak jak na zdjeciach - bo jeszcze bardziej.

fakt piaty i najwazniejszy - ulica.
zywa.

niekoniecznie mila.
niekoniecznie ladnie pachnaca.
niekoniecznie uprzejma rowniez.
lecz roznica pomiedzy ulica w "malych indiach" a reszta singapuru
jest mniej wiecej taka jak pomiedzy swieta krowa
a wolowina

to powyzej to typowa chinska uliczka
z dala od dzielnicy hinduskiej.
architektonicznie identyczna...
naga i bezdudzna... ni pol czlowieka...

wrocmy wiec do serangunu...
wieczorem

juz nie na kazdym rogu czy skwerku a na kazdym krawezniku - nieprzeliczalna tluszcza.
we krwie to maja, w tradycji czy w religii?
nie wiem.

im ciemniej tym ich wiecej.
im ich wiecej tym bezpieczniej.
karma dobra roztacza sie na kilometry.
zle duchy, wilkolaki, wampiry i strzygi sie ich nie imaja.

zgaduje, ze inni od naszych opiekuja sie nimi aniolowie.
wyluzowani bardziej jakby. swieto-krowio-bydlecy.
a przez to bardziej... ludzcy.